niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział XVII

Pocałunek. Mówi o wszystkim. W nim jest prawda, uczucie, obietnica. Pocałunek jest mową duszy i ciała. To tak, jakbyś powiedział „zawsze będę Cię kochać”. To zawsze, to nie jest miesiąc, rok czy kilka dni. To zawsze jest jak wieczność, która trwać będzie dopóki oni będą razem. Nie chcą już ciągle się mijać, łudzić, marzyć… Zwyczajnie pragną siebie, by być szczęśliwymi.
Patrzyli na siebie od dłuższego czasu, uśmiechali się. Nadal ją obejmował nie chcąc puścić, nie pozwalając jej odejść choćby na krok. W tych spojrzeniach było coś wyjątkowego. Patrzyli tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Patrzyli tak, jakby chcieli sobie coś powiedzieć. Nie musieli używać zbędnych słów, bo ich ciała mówiły za nich. To co teraz jest między nimi, jest magiczne. To co jest między nimi to miłość. Miłość inna niż pozostałe. Delikatna, krucha, bez żadnej skazy. Narodziła się nie wiadomo kiedy, ale przyniosła szczęście, które dodaje im sił na każdy kolejny dzień. To uczucie, które nimi zawładnęło dało im nadzieję, sens życia, które jeszcze nie dawno było znikome, którego nie dostrzegali. W tej jednej chwili, wszystko się zmieniło.
- To było…  - zaczęła, ale nie potrafiła odnaleźć słowa, które idealnie opisało by, to co właśnie czuje.
- Niesamowite – zakończył za nią. Na jego twarzy malował się szeroki, promienny uśmiech, który jeszcze jakiś czas temu był rzadkością. Pochylił się nad nią i jeszcze raz delikatnie musnął jej wargi. Kolejny czuły i słodki pocałunek, który cieszył ich do granic możliwości. Nie chciał tego kończyć, a nawet nie potrafił. Teraz, za każdym razem gdy ją całował, był spokojny, pewny siebie, tego co robi. Czuł spokój, bo wiedział, że ona pragnie tego tak bardzo, jak on sam.
- Powinieneś już iść. Brakuje jeszcze by Jane cię tutaj zobaczyła – niechętnie odsunęła się od niego, choć nie chciała tego. Pragnęła jego obecności, jego dotyku i czułości. Jego całego.
- Wstydzisz się mnie ?! – spojrzał na nią oczekując odpowiedzi, ale jej nie uzyskał – Trudno, możesz się mnie wstydzić, ale ja się nigdzie nie wybieram – objął ją od tyłu, mocno ściskając, tak, że nie mogła się od niego uwolnić.
- Marco, idź już. Naprawdę – mówiła, ale jej słowa na nim nie robiły żadnego wrażenia. Próbowała robić kroki w kierunku kuchni, ale czuła na sobie dodatkowy ciężar w postaci chłopaka. Śmiali się cały czas, nie potrafiąc przestać. Podążał za nią krok w krok, ciągle całując jej nagą szyję i ramiona. Lubiła go takiego jakim jest teraz, ale wiedziała, że on musi stąd wyjść. Pamięta reakcję Jane, na ich znajomość, więc widok Marco w ich mieszkaniu, w dodatku nawet bez koszulki, źle mógłby wpłynąć na ich przyjaźń. Jednak jej obawy były niepotrzebne, gdyż przyjaciółka zapewne nie ma jej tego za złe, zwłaszcza, że ona tej nocy również nie spędziła samotnie.
Oniemieli na ten widok. Zapewne wielu rzeczy się spodziewali, ale tego na pewno nie. Choć zaskoczeni, cieszyli się z tego na swój sposób. Z Magdy nie dało się nic wyczytać, z jej oczu, wyrazu twarzy. Nic. A Marco ? Od wczorajszego dnia temu człowiekowi  z twarzy nie schodzi uśmiech więc jak miało by być teraz ? Nadal obejmując Ostaszewską, uśmiechnął się szeroko w kierunku swojego kolegi z drużyny.
- Hummi ? A co ty tutaj robisz ? – zapytał czarnowłosego, który w mgnieniu oka zakładał na siebie swoje ubrania, która były porozrzucane po całym salonie. Jane stała, rumieniąc się cała i próbując to zakryć swoimi włosami. – Czyżbyś kierunki pomylił ? – ledwo powstrzymywał się od śmiechu
- A ty Reus ?! – unikał udzielania odpowiedzi, zadając podobne pytanie, choć doskonale znał powód obecności blondyna  w tym mieszkaniu.
- Moja obecność tutaj chyba nie jest dla nikogo zaskoczeniem – zaśmiał się i ciągle stojąc za dziewczyną, pocałował ją delikatnie w policzek, a ona jedynie uśmiechnęła się tak subtelnie, że ledwo dostrzegalnie – Więc ? Hummi, opowiadaj ! – doskonale widział to zdezorientowanie i zakłopotanie na twarzy przyjaciela, więc jeszcze bardziej ciągnął ten dość osobisty temat.
- Marco… Nie przeszkadzajmy – Magda chyba wyczuła prośbę przyjaciółki, więc postanowiła, że opuści pomieszczenie, zabierając ze sobą Marco, który widocznie wybrał sobie Matsa jako cel jego zadręczania.  – Chodź już ! – pociągnęła go za sobą i już po chwili ponownie byli u niej w pokoju.
Zaraz, gdy tylko przekroczył próg drzwi, wybuchnął śmiechem, który starał się powstrzymywać będąc w towarzystwie klubowego przyjaciela. Położył się na niewielkim łóżku, które mieściło się pod ścianą i, w którym spędził tę noc, wyjątkową noc. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, ale, gdy dostrzegł Magdę stojącą blisko niego, prędko spoważniał, usiadł i spojrzał na nią. Również wpatrywała się w niego, tak, jakby chciała przekonać samą siebie, że wszystko co teraz się dzieje, jest prawdziwe.
-Chodź do mnie – wyciągnął dłoń w jej kierunku.  Trzymając jej rękę, pociągnął ją w swoim kierunku, sadzając na swoich kolanach. Patrzyli na siebie w milczeniu, ale często między nimi dochodzi do tych momentów, kiedy patrzą na siebie, nic nie mówią a to im wystarcza.
Ich milczenie stawało się coraz głośniejsze. Do głosu zaczęło dochodzić serce, rozum i pożądanie, które toczyły swoistą walkę. A oni ? Oni nie wiedzieli kogo słuchać, decydowała chwila, moment, jedno spojrzenie. Wnikliwe, przeszywające całe  wnętrze i gorące, jak miłość, która ich łączy.
Trzymała dłonie na jego ramionach, uśmiechając się do niego, patrząc mu w oczy, ciesząc się jego widokiem. On, delikatnie, ostrożnie choć bardzo pewnie przejechał opuszkami palców po jej ramieniu, schodząc coraz niżej, aż do jej ud. Ciągle, jego dłonie gdzieś błądziły po jej ciele, z jej zgodą. Jako pierwsza, przybliżyła się do niego, delikatnie przygryzając jego wargę, co było ledwo odczuwalne, lecz nie dopuściła do pocałunku. Miała wrażenie, że  ten dystans, który utrzymuje, wyraźnie mu odpowiada, więc nie przerywała i nadal stawiała opory, choć było jej coraz trudniej. W jednej chwili obrócił ją tak, by siedziała naprzeciw niego i pożądliwie spojrzał na nią, ale tylko na moment. Kiedy nieznacząco odchyliła się w tył, przyciągnął ją do siebie, całując jej szyję i dekolt. Cieniutką bluzeczkę, która okrywała jej delikatne ciało, podciągnął wyżej a ona delikatnie wzdrygnęła. Jej ciało przeszła ciepła fala połączona z dreszczami, które zaraz zniknęły. Jego dotyk był dla niej przyjemnością, był czymś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy. On – dominował. Robił to co chciał, choć wiedział, jak daleko może się posunąć. Ale ta chwila nie miała być zabawą, jednorazowym doświadczeniem, ale miała być wyrazem miłości, czymś więcej niż dla większości osób na ich miejscu.
- Chodźcie do nas ! – usłyszeli wołanie zza drzwi, którego chyba nie chcieli usłyszeć. Chcieli być teraz sami, wyłącznie sami. Magia, czułość, która im towarzyszyła, zaczęła się ulatniać… Spojrzał jej w oczy w tak wielką czułością, z jaką na nikogo jeszcze nie spojrzał.
- Przy tobie wszystko staje się inne. Przy tobie ja staję się kimś innym… - szeptał – Obiecasz mi, że już zawsze tak będzie ? – posłał jej takie spojrzenie, jakiego się obawiała. W jednej chwili przypomniała sobie rozmowę z Lewandowską, która powiedział bardzo zrozumiale, by ta nigdy nie skrzywdziła Marco. Ona tego nie chce, ale nie wie co przyniesie los. Obiecać jest bardzo łatwo, ale dotrzymać tej obietnicy, znacznie trudniej – Obiecasz ?
- Niech wszystko pozostanie takim jakim jest teraz – rzekła, ale nie patrzyła na niego. On, chyba nie usłyszał do końca to co chciał usłyszeć. „Takim jakim jest teraz”, czyli jakim ? Są razem, nie są ? Kochają się, nie kochają ? Właściwie, co tak naprawdę teraz jest między nimi…




*



Po wspólnie zjedzonym śniadaniu, po niezliczonych docinkach z obu stron dwójki kolegów, Marco postanowił już udać się do swojego mieszkania, wcześniej odwiedzając Lewandowskiego, któremu chciał o wszystkim opowiedzieć.
- Zobaczymy się dzisiaj ? – zapytała mnąc jego koszulkę w dłoniach, stojąc blisko chłopaka.
- Chciałabyś ? – zapytał.
- Tak – nawet się nie zastanawiała nad odpowiedzią.
- Przyjadę wieczorem po ciebie. Pa – pocałował ją i wyszedł. Ona jeszcze chwilę stała…zauroczona, zamyślona…zakochana ? Zdecydowanie tak…
Nie chciała przeszkadzać przyjaciółce, która nadal przebywała w towarzystwie dortmundzkiego piłkarza, więc ponownie zaszyła się w swoim pokoju. Właściwie, to co wydarzyło się od wczorajszego wieczoru, było dla niej takie nierealne. Ona i Marco,  w co jeszcze nie dowierza, a jeszcze bardziej w to, że między Jane a Matsem coś się pojawiło. Jeden wieczór, jeden taniec, jedna noc i już coś jest ? Tak szybko ? Kiedy ona i Marco, tak długo się do siebie zbliżali, kiedy tak bardzo tego pragnęli ale się obawiali. I nadal nic między sobą nie wyjaśnili. Nie było okazji, sposobności, ochoty… A może gdzieś w każdym z nich pojawił się ten cień strachu, by ukochana osoba nie wiązała z tym żadnej przyszłości. Przecież tak nie jest !
- Mów, mów, mów !  Jak było ? Jak całuje ? Wszystko jak na spowiedzi, Meg ! – blondynka wparowała do pokoju rzucając się na wolną część łóżka, zasypując Polkę ogromem pytań.
- Ja mam mówić ? To ty mi lepiej powiedz co to się wydarzyło kiedy myśmy z Marco wyszli – zaśmiała się i znacząco spojrzała na przyjaciółkę, unosząc brwi ku górze
- Innym razem – zachichotała, rumieniąc się – Ale…Marco ! Jaki on jest ? Jaki jest, kiedy jesteście tak tylko sami ? – ułożyła dłonie na swoich kolanach i czekała na długą opowieść z wieloma szczegółami.
- To moja sprawa – rzuciła w nią poduszką – Tak naprawdę, jest taki…inny. Może mi się tylko tak wydaje, ale naprawdę, kiedy jesteśmy razem, a obok nie ma nikogo innego, on wydaje się taki…widzisz, nawet nie umiem tego określić. Jest inny niż dotychczas myślałam. Albo ma tyle do powiedzenia, że nie wie kiedy skończyć, albo milczy i tylko patrzy – kiedy o nim mówiła cały czas się uśmiechała, a oczy jej błyszczały – I przy nim…Jane, jestem przy nim szczęśliwa – spuściła głowę, ciesząc się na myśl o nim i o tym co się dzieje między nimi obojgiem
- Meg, jesteś zakochana !? – blondynka była tym wyraźnie podekscytowana i uszczęśliwiona, czego nie ukrywała – Jesteście razem, prawda ?!
- Nie…to znaczy nie wiem do końca. Nie rozmawialiśmy tak naprawdę o tym…Chciałabym, ale…
- Ale?
- Ale mam wrażenie, że to nie jest dobry pomysł. Przecież my tak bardzo się różnimy. Tyle nas dzieli. Co jeśli to co jest teraz zaraz minie ? – wyraźnie posmutniała
- Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz…





*




Szczęśliwy, radosny, pewny siebie, wparował przez otwarte już drzwi do mieszkania swoich przyjaciół. Od progu, swoim głośnym wołaniem, informował o swoim przybyciu. Kiedy Anna usłyszała głos przyjaciela od razu się uśmiechnęła i nadal czytała gazetę, siedząc na fotelu i popijając marchwiowy sok, a Lewandowski ?
- Tylko nie on, Ania, błagam powiedz, że to mi się śni – mamrotał leżąc na kanapie z obolałą głową po wczorajszej zabawie po meczu. Widocznie jeszcze nie powrócił do codziennej formy,  a przybycie Marco było kolejną dawką jego męczarni, czego Reus nigdy nie odpuszczał.
- Lewy ! Kochany ty mój ! – krzyknął i przeskoczył przez oparcie kanapy i wylądował na Robercie, który tylko zaklnął pod nosem, a Anka tylko się zaśmiała. Uwielbiała patrzeć na to jak obaj mężczyźni się ze sobą droczą każdego dnia, w każdej chwili.
- Reus, złaź ze mnie !
- Nie mam ochoty – zaśmiał się – Przecież ty to lubisz
- Wiesz jak to wygląda ? Gdyby ktoś teraz nas zobaczył to pomyślałby sobie, że my… - uciął temat, bo wiedział że dla Niemca to kolejny głupi temat do ciągnięcia rozmowy którego nie odpuści tak łatwo.
- Lewy, dokończ. Przecież to są ludzkie sprawy. O tym mówi się otwarcie. Więc, wiesz…może pora powiedzieć, że my czasami, lubimy tak razem… - śmiał się, ledwo mówiąc, a wtórowała mu żona polskiego napastnika
- Reus ! Jak ty mi grasz na nerwach !
- Wiem – odparł dumnie – Ale, ty mnie kochasz, ja cię kocham. Nasz związek jest wprost idealny. Chociaż mógłbyś przestać chodzić w tych jaskrawych bokserkach bo drażnią moje oczy kiedy się przebierasz…
- Reus do cholery ! Wynocha stąd !  - zrzucił blondwłosego piłkarza z siebie, który upadł na twardą podłogę, ale to go nie powstrzymała i nadal śmiał się w niebogłosy. Natomiast Robert ledwo mógł wytrzymać z bólem głowy, który towarzyszył mu od samego wybudzenia się ze snu.
- Dobra, odpuść mu na dzisiaj. Jutro go pomęczysz  - zachichotała Lewandowska, co spotkało się z chłodnym spojrzeniem jej ukochanego. – Co cię w  ogóle do nas sprowadza ?
- Wiadome, że mój ukochany – napastnik tym razem zignorował blondyna choć cisnęło mu się na usta kilka słów- A tak serio, to chciałam wam pierwszym powiedzieć, że chyba…ja i Meg…jesteśmy razem…





*



Taki dziwny wyszedł mi ten rozdział. Chyba Was nim trochę zawiodłam. Jednak chciałam coś dodać, a mojego pomysłu nie mogłam ubrać w słowa. Kolejny postaram się napisać jak najszybciej.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Każdy wywołuje u mnie uśmiech.
Jesteście wspaniałe !
Pozdrawiam

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział XVI

Czasami nie zdajemy sobie sprawy, że to co najcenniejsze, jest tuż obok nas. Nie przeliczysz tego na żadne pieniądze, nie określisz tego słowami – to po prostu jest.  Możesz szukać słów, możesz próbować to definiować, ale nie uda Ci się tego dokonać. Dlaczego ? Dlatego, że każdy człowiek jest inny, odmienny, przez co wyjątkowy. Każdy, bez najmniejszych wyjątków.
Jak to jest, że czasami szukamy szczęścia na siłę i go nie odnajdujemy, a czasami zjawia się ono  w najmniej oczekiwanym momencie. I wtedy wszystko się zmienia – Ty się zmieniasz. To co dawniej cię nudziło, było niepotrzebne, teraz zyskuje na wartości. Każda najmniejsza czynność, daje ci radość. Każda chwila życia jest cenniejsza niż jakakolwiek stawka pieniędzy. Wszystko co robisz ma sens. Czujesz wtedy, że żyjesz. I jesteś szczęśliwy. Tego szczęścia też nie zdefiniujesz, bo nie odnajdziesz słów, które opiszą to co czujesz. Dla każdego szczęście przejawia się  w czymś innym. Dla jednych to wspięcie się na Mont Everest, dla drugich awans w pracy, a dla innych zwykły uśmiech bliskiej osoby. A dla Niego ? Jego szczęściem stała się dziewczyna, która właśnie tak znienacka wkroczyła do jego życia, nie pytając o zgodę, o nic nie pytając. Poznał ją w zwyczajny dzień. Może nie tak to sobie wyobrażał, ale czasu nie cofnie. Może popełnił jeden błąd, ale to co zrobił by go naprawić, sprawiło, że ona mu wybaczyła. Od ich spotkania minęło już sporo czasu, ale mają wrażenie, zachowują się tak jakby dopiero co się poznali. Czy są razem ? Nie, nie są. Chcą tego, nie da się ukryć, tyle, że się boją. Boją się odrzucenia, zranienia. Patrząc na to jacy są wobec siebie, można odczuć, ze byliby najszczęśliwszą parą, ale oni sami wiedzą co jest dla nich dobre. Tak jak jest teraz, najwyraźniej im odpowiada. Każdy dzień to kolejna dawka szczęścia, kolejne poznawanie się, kolejne kroki na przód. Zbliżają się do siebie, stopniowo tak by nie popełnić błędu. Może trwa to zbyt długo, ale oboje nie raz doznali cierpienia, więc nikogo nie powinno dziwić, że są tak ostrożni, może nawet nad wyraz. Kiedyś powinien nadejść ten moment, kiedy będą mówili o sobie „my”, a nie „ty i ja”.
Przeglądał płyty z filmami, które alfabetycznie ułożone leżały tuż pod telewizorem, a  ona w tym samym czasie przebywała w łazience. Wyszła po niedługim czasie, ubrana  w błękitne spodnie i biały szlafrok. Spięte w kok włosy, blada cera z rumieńcami na twarzy, sprawiały, że wyglądała uroczo i niewinnie. Zaraz gdy tylko ją zobaczył, nie mógł się powstrzymać, by nie powiedzieć:
- Pięknie wyglądasz  - momentalnie się zarumieniła, po czym cichutkim głosem powiedziała dziękuję i usiadła na kanapie, a zaraz obok niej usiadł Marco. Wcześniej zgasił główne światło, przez co zrobiło się nieco ciemniej, gdyż pokój oświetlał wyłącznie ekran telewizora i stojąca w rogu lampa.
- Dlaczego akurat ten film ? – zapytała sięgając po plastikową okładkę, która leżała na stole. Już raz widziała ten film, ale szczerze spodziewała się innego wyboru z jego strony. Spodziewała się prędzej dramatu, czy nawet horroru niż filmu romantycznego.
- Lubię go. To piękna historia. – odrzekł po chwili namysłu  - Jest taki prawdziwy. Przecież ona tak bardzo go zraniła, a on mimo to, wybaczył jej.
- Tak, to piękne… A ty wybaczyłbyś Emily ? – zapytała spotykając się tym samym z jego chłodnym spojrzeniem, przez co zrobiło się jej głupio, że o to zapytała. Właściwie, przecież on nigdy nawet o niej jej nie wspomniał, a ona wyskoczyła z tak bezsensownym pytaniem. – Przepraszam, nie powinnam. – speszyła się, co nie uszło jego uwadze. Uśmiechnął się tak, by dać jej do zrozumienia, że nie ma żalu o to o co zapytała.
- Czyli już wiesz – spuścił głowę, wbijając wzrok  w podłogę. Dopiero jeszcze się uśmiechał, a teraz bije od niego smutek -  Nie, nie wybaczyłbym. Może postąpiłbym tak, gdybym wiedział dlaczego to zrobiła. Gdyby powiedziała choćby słowo. Gdyby się chociaż odezwała, wytłumaczyła. Nie zrobiła tego. Zniknęła… Stałem jak ten głupek, patrząc jak wybiega w białej sukni, a za nią ciągnie się długi welon. I gdy wyszła, wszyscy patrzyli na mnie. Ludzie szeptali, pokazywali  a ja nadal stałem…Potem sam wyszedłem… Tyle razy to sobie wyobrażałem, to, jak to będzie. Tak długo czekaliśmy na ten dzień. Planowaliśmy wszystko z najmniejszymi szczegółami… Pamiętam jak czasami siadaliśmy wieczorami na balkonie, przytulaliśmy się i marzyliśmy. Planowaliśmy całe nasze życie. I wtedy wszystko wydawało się takie realne… Realne do czasu, aż nie pozostawiła mnie samego na oczach kilkudziesięciu osób… Nawet nie miała odwagi przyjść po własne rzeczy. Przyszedł jej tata. Pamiętam to do dziś. Przyszedł, spakował jej rzeczy w milczeniu, a przed wyjściem spojrzał na mnie i powiedział, że jest mu przykro, że nie będziemy rodziną bo to było jego marzenie…i wyszedł. I od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać… Wszystko traciłem, rozumiesz ? – spojrzał na nią płaczliwym spojrzeniem, a w jego oczach widać było tyle bólu. Ujęła jego dłoń, mocno ściskając  a on mówił dalej – Zawsze myślałem, ze mogę mieć wszystko. Zresztą tak było. Odkąd przeprowadziłem się do Dortmundu, każdy dzień był najwspanialszym pod słońcem. Miałem tu wszystko. Rodzinę, przyjaciół, ukochany klub, którego stałem się częścią i ją…Emily. Wszystko działo się tak szybko. Wszystko było takie łatwe, może zbyt łatwe. Przyszedł kwiecień i wszystko zaczęło się sypać… Gdy dowiedziałem się, że Mario odchodzi, myślałem, że już nic gorszego się nie wydarzy. A jednak się wydarzyło. On odszedł, my przegraliśmy w Lidze Mistrzów, aż ostatecznie moja przyszła żona bez słowa uciekła mi sprzed ołtarza – zaśmiał się ironicznie, ocierając pojedynczą łzę, która spłynęła po jego policzku – Powiedziałem sobie wtedy, że już nikt nigdy mnie nie zrani. Sezon się skończył, zaczęły się imprezy. Większości nie pamiętam. Nie wiem co robiłem, gdzie chodziłem i z kim. Czasami budziłem się rano w obcym mieszkaniu, obok obcej dziewczyny. Ubierałem się i wychodziłem. Nie miałem wyrzutów sumienia, nic. Przychodził wieczór, było to samo. I tak ciągle. Każdy powtarzał „przestań!”, „niszczysz sobie życie”, „zaprzepaścisz karierę”, „wszyscy się w końcu od ciebie odwrócą”, „zostaniesz sam!”. Ja nie słuchałem, czułem się jak pan swojego życia. Chciałem by wszyscy poczuli się tak jak ja czułem się dotychczas. Chciałem ranić ludzi. Chciałem by cierpieli. Nikogo nie słuchałem. Myślałem…głupi myślałem, że to pomoże.
- Pomogło ?
- Nie. Początkowo dawało satysfakcję, dziwną radość, a potem … zadawało ból. Kiedy zobaczyłem, że wszyscy wtedy mieli rację, że zostanę sam…coś do mnie dotarło. Dotarło, że nie ważne jak sam zranię ludzi, to nie odkupi tego jak ktoś inny mnie zranił. Jedyni, którzy wtedy przy mnie byli to Robert z Anką. Znosili moje humory, kaprysy, słuchali to co mówiłem, nawet jak się myliłem. Przecież nie raz ich obraziłem, powiedziałem tyle, że inni by odeszli, a oni ? Oni zostali i są nadal. Próbowali za wszelką cenę mnie wyciągnąć z tego dołka, w który popadłem. Ile nie przespali nocy, bo denerwowali się gdy znikałem na kilka dni. Czasami nie odzywałem się przez długi czas, a jak w końcu się odezwałem…to nigdy nie miałem nic miłego do powiedzenia. Jest jeszcze Nick, mój sąsiad. Znamy się nie długo… Też starał mi się pomóc, ale inaczej. Przychodził czasami, siedzieliśmy w ciszy i…wychodził. Nic nie mówił. I to było okropne. Wolałbym by mi nawrzucał… Ale nie. On wiedział, że mi to pomoże. Jego milczenie było niczym kara, ale przyniosła chyba jakiś skutek…Nawet rodzina się odsunęła, wiesz ? Rodzice powiedzieli, że nie tak mnie wychowali, nie tego mnie nauczyli i…i…i jeśli mają mieć takiego syna jakim się stałem, to nie chcą mieć żadnego. Od tamtej pory się nie widzieliśmy, nie rozmawialiśmy. Czasami siostra zadzwoniła, ale zazwyczaj kończyło się to kłótnią, niepotrzebną awanturą z mojej winy. Chciałbym by było tak jak dawniej… Chciałbym znów po meczu zobaczyć wiadomość od rodziców, że są dumni. Bez względu czy wygrywamy czy przegrywamy. Tęsknię za nimi, rozumiesz ? – po raz kolejny spojrzał na nią w taki sposób, że miała ochotę rzucić mu się na szyję, przytulić i zapewnić go, że nikt więcej go już nie zrani.
- Rozumiem, Marco rozumiem. Nic nie stoi na przeszkodzie. Zadzwoń, odwiedź ich. Zrób to zanim będzie za późno.
- I co to da ? Co im powiem  ?
- To twoi rodzice. Oni cię kochają bez względu na wszystko. Mogą mówić co innego, ale jesteś ich synem i tego nikt nie zmieni.
- A ty ? Miałabyś odwagę po czymś takim pójść do rodziców ? Powiedzmy, że zrobiłabyś coś takiego jak ja. Wracasz teraz do Polski i co im mówisz ? …
- Nic. Bo ja nie mam do kogo wracać… - wyszeptała, a on spojrzał na nią pytająco, przez co dodała – Ja nie mam rodziców. Nigdy nie miałam – coś co dotychczas nie sprawiało jej smutku, teraz właśnie to sprawiło. Przez całe dotychczasowe życie nienawidziła swoich rodziców, których nawet nie poznała. Zawsze miała wobec nich pretensje, o to, że ją oddali jak bezpańskiego psa. Do tej pory nie rozumie, jak można było się „pozbyć” własnego, rodzonego dziecka. Może dlatego tak bardzo zależy jej by Marco pogodził się ze swoimi rodzicami…
- Przepraszam…Meg, przepraszam…Nie wiedziałem – powiedział po chwili, gdy dotarło do niego, że dziewczyna powiedziała mu o najważniejszym chyba fakcie z jej życia. Nie wiedział jak zareagować, co powiedzieć. On przeżywa jakąś kłótnię z rodzicami o jego życiowe wybryki, kiedy ona, nawet nie poznała swoich biologicznych opiekunów. Zrobiło mu się jej tak bardzo żal, że nie potrafił się powstrzymać i machinalnie objął ją swoimi ramionami, przyciągając do siebie. Niby zwykły, ludzki odruch a jednocześnie kolejny gest z jego strony, który ponownie ich zbliżył. Dzisiejszy wieczór jest właśnie przesycony tymi niby bezpodstawnymi czynami, pod którymi kryje się coś więcej. Można odczuć, że wszystko wymyka się im spod kontroli. On, chwilami traci jakikolwiek zdrowy rozsądek, nie myśląc o konsekwencjach i pragnie się zbliżyć, a ona ? Ona mu pozwala, bo nie potrafi się oprzeć. W ogóle, czy na świecie istnieje choćby jedna dziewczyna, która pozostała by niewzruszona na jego spojrzenia, uśmiech, czuły głos i dotyk, który wywołuje na twoim ciele dreszcze ? Prawdopodobnie nie…
Minęło dobre, kilka minut, które upłynęły w mgnieniu oka. Niepewnie odsunęła się od jego ciała, uwalniając z objęć, w których odnalazła to, czego szuka każdy człowiek na świecie. Spokój, bezpieczeństwo i oparcie w kimś, kto jest przy tobie bez względu na wszystko….
- Może obejrzymy jednak jakąś komedię, co ty na to ? – zapytał, ocierając z jej policzka jedną łezkę, która powoli spływała po bladej cerze dziewczyny. Nic nie odparła, lecz lekko skinęła głową i wyszła do drugiego pokoju.





***




Spójrz, jak wszystko się zmienia w mgnieniu oka… Jeszcze przed chwilą, siedzieli, obejmowali się roniąc łzy, które odzwierciedlały ich smutek. Smutek,  który gdzieś zalokował się w ich duszach, a oni nie ujawniali go, bo chcieli być twardzi i odporni na dzisiejszy świat. Może udawało się to przez dłuższy czas, ale w końcu w życiu człowieka nadchodzi moment, gdy opada z sił i ma ochotę wykrzyczeć wszystko całemu światu.
Zaufał jej. Zaufał jej bezgranicznie, mówiąc o czymś co chował gdzieś na dnie serca, próbując o tym zapomnieć, lecz nie potrafił. Bał się o tym mówić. Nie wiedział jak powiedzieć o czymś, czego tak naprawdę nie da się ubrać w słowa. I nie musiał się głowić, zastanawiać, bo ta drobniutka dziewczyna, która właśnie teraz opiera się o jego ramię, zrozumiała wszystko. Wiedziała co czuje, jak cierpi. Od ich pierwszego spotkania, kładła się spać, myśląc jaki on naprawdę jest. Taki jak kreują go media, czy taki jakim go poznała za pierwszym razem, a może całkiem innym człowiekiem. Czy teraz znalazła odpowiedź ?  Tak, prawdopodobnie tak… Dal niej jest zwyczajnym chłopakiem, który całe życie pragnie oddać pasji i pragnie jeszcze czegoś. Pragnie być kochanym, sam kochając…
- Proszę cię, przestań ! – śmiała się, próbując nabrać powietrza – Przestań mnie łaskotać, bo tego nie lubię – odsunęła się nieznacznie, siadając na drugim krańcu kanapy – To jest najgłupszy film jaki widziałam !
- Ale śmieszny ! – zaznaczył dumnie unosząc palec ku górze
- Tak głupi, że aż śmieszny – sięgnęła po szklankę z sokiem, który dopiła do końca a następnie spojrzała na piłkarza, który rozłożył się na wolnej przestrzeni mebla, co najwyraźniej mu odpowiadało – Nie za dobrze ci ?
- Wiesz…jest w porządku – zaśmiał się  - Właściwie, jest już grubo po północy więc nie ma sensu bym wracał do domu…
- Nawet o tym nie myśl ! Była umowa, nieprawdaż ?! – właśnie tego się „obawiała”, zapraszając go do siebie. Tak jak przypuszczała, Marco nie zamierza się stąd gdziekolwiek ruszać.
- Słońce, umowy są po to by je łamać – usiadł, kurcząc pod siebie nogi, o które oparł swoje łokcie i spojrzał na siedzącą przed nim brunetkę. Po raz kolejny zatracili się w swoich spojrzeniach, znowu przenieśli się do innego świata, w którym wszystko jest łatwiejsze…
- Nie ! Nie rób tak, bo nie nabiorę się na te twoje słodkie oczka !
- Każdy się nabiera…Chociaż… Nie, jednak nie. Robcio zawsze mi ulega – na czułe zdrobnienie, dziewczyna od razu wybuchła śmiechem.
- Nie musisz mi o wszystkim mówić, naprawdę. Wasze bliskie relacje pozostawcie jednak tylko między sobą.
- Czyżbyś była zazdrosna ?
- Chyba sobie żartujesz!
- Mów co chcesz, ja wiem swoje – odparł dumnie – Meg…tam jest łazienka, bo chciałbym wziąć prysznic
- Reus !
- Sam trafię ! – gwałtownie poderwał się z kanapy i po chwili zniknął za białymi drzwiami niewielkiej łazienki. Ostaszewska siedziała rozkładając bezradnie ręce, widząc, że nie ma szans z nim wygrać.




***




W pokoju panowała ciemność, którą jedynie łagodził blask księżyca, którego światło przedostawało się przez zasunięte firany. Leżała z twarzą zwróconą ku ścianie, próbując zasnąć lecz za każdym razem, gdy tylko przymknęła oczy, miała przed sobą mężczyznę, który w tej chwili leży na dmuchanym materacu tuż obok jej łóżka. Uśmiechał się do niej, trzymał za rękę i prowadził daleko przed siebie. Może właśnie tego by chciała ? Kiedy on pojawił się w jej życiu, ta Magda, którą była kiedyś – zmieniła się. Przez długi czas udawała silną i twardą, by poradzić sobie w życiu, ale on wydobył z niej tą prawdziwą, delikatną i kruchą osóbkę, którą skrywała w sobie. Stała się romantyczką i marzycielką. Ale czy jest w tym coś złego ? Nie, każdy człowiek ma prawo marzyć, bo tylko to, utrzymuje nas przy życiu. Czasami ma wrażenie, że poznanie go było najgorszą rzeczą w życiu, ale gdy tylko przypomni sobie wszystkie spędzone z nim chwile, zmienia zdanie. Przy nim jest szczęśliwa, prawdziwie szczęśliwa…
-Meg…śpisz ? – zapytał zachrypniętym głosem, ale nic mu nie odpowiedziała – Meg, wiem że nie śpisz…
- Skoro wiesz, to po co się pytasz ? – odparła nadal leżąc plecami do niego
- Chciałem mieć pewność – oznajmił cichym głosem – Meg ?
- Co ?! – uniosła ton głosu, odwracając się i spotkała się z jego spojrzeniem. Opierał się o kraniec jej łóżka, a gdy miał ją przed sobą, uśmiechnął się delikatnie
- Nic… Dobranoc  - zwyczajnie powiedział, po czym na jej policzku złożył pocałunek i sam ułożył się do snu. Ona, ponownie się obróciła, uśmiechając pod nosem. Było to dla niej najpiękniejsze dobranoc, jakie kiedykolwiek usłyszała…




***




Nie chciała się budzić. Miała wrażenie, że to wszystko to sen, sen niczym bajka. Przez całą noc, a właściwie przez te godziny, które pozostały do wschodu słońca, na jej twarzy malował się uśmiech. Obudziła się, ale nie otwierała oczu. Była…półprzytomna. Miała odczucie, że czuje, słyszy bicie jego serca. Nie myliła się….
- Dzień dobry… - odparł łagodnie i delikatnie musnął jej nagie ramię
- Dzień… Co ty robisz w moim łóżku ?! – otrzeźwiał jej umysł i gwałtownie poderwała się, siadając obok niego. Całkowicie się pogubiła. Czy to wszystko to sen, czy może wczoraj wydarzyło się coś o czym nie pamięta ? Nic z tych rzeczy… Kiedy ona zasnęła, on zwyczajnie położył się obok.
- Nic. Spałem – zaśmiał się, a ona już chwilami dostawała szału na te jego zwykłe odpowiedzi. Zachowywał się czasami tak…jakby naprawdę wszystko mu było wolno. – Nie gniewaj się. Ale chyba ci nie przeszkadzałem? Uśmiechałaś się we śnie. I przytuliłaś się do mnie. Ja też się do ciebie przytuliłem… - oznajmił, a ona zaczęła się rumienić. Usiadł spoglądając na nią i ruchem ręki odgarnął włosy, które w nieładzie opadały na jej zarumienioną twarzyczkę  - Pięknie wyglądasz tak z samego rana
- Denerwujesz mnie ! – opuściła łóżko, porywając z krzesła swój szlafrok, który nałożyła na siebie. Stanęła na środku, odgarniając burzę brąz włosów za siebie i patrzyła jak blondyn podchodzi blisko niej, rozpraszając ją swoim wyglądem. Rano wygląda tak samo, jak przez cały dzień. Blond włosy idealnie się układają, oczy błyszczą, uśmiech jest tak samo promienny, a brak  koszulki już całkiem ją obezwładnia.
Dziewczyna była nieco niższa od niego, więc patrzył na nią „ z góry”. Stał zaledwie kilka milimetrów dalej. Patrzył na nią, bez żadnego wyrazu twarzy, bez żadnych emocji, tak samo jak ona. Po chwili, dłonią przejechał po jej ciepłym policzku i w końcu się uśmiechnął. Ujął jej twarz, ale każdy gest był taki delikatny, niepewny z jego strony. Serca biły im jak oszalałe, a w głowie panował totalny mętlik myśli. Teraz, wszystko inne nie miało znaczenia. Oni byli najważniejsi.
Wyobraź sobie, że wokół ciebie nie ma nic – pustka. A przed tobą stoi ktoś, kto jest dla ciebie wszystkim. Unosi cię ponad chmurami, nadaje twojemu życiu sens. Anioł, który podąża obok ciebie, prowadzi cię do szczęśliwej krainy. Otula cię do snu, łagodzi każdy ból. Dzięki niemu znika smutek, a pojawia się szczęście i radość…
- Odnalazłem szczęście, bo odnalazłem ciebie – wyszeptał, po czym na jej ustach złożył czuły pocałunek. Poczuł jej ciepłe, delikatne wargi… Poczuł ją całą. Ogarnął ich spokój, a ich serca odnalazły swój wspólny rytm. Dłońmi przejechała po jego nagim torsie, aż ostatecznie oplotła rękoma jego szyję, a on pewnie objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. W pocałunku, uśmiechali się do siebie, śmiali…Cieszyli się to chwilą, cieszyli tym szczęściem, które w końcu udało im się odnaleźć. Bo dotychczas wymykało im się za każdym razem, gdy było tuż obok. Ta chwila była zapowiedzią. Zapowiedzią czegoś wspaniałego, nadzwyczajnego… A pocałunek nie był taki jak każdy inny. To było coś więcej, znacznie więcej…




***




Witajcie kochane !
Nareszcie udało mi się znaleźć czas, by coś dla Was napisać. Trochę dłuższa była przerwa, ale obowiązki szkolne pozbawiły mnie jakiejkolwiek chwili by zająć się blogami. A nawet gdy już miałam to wolne piątkowe popołudnie, to zwyczajnie zasypiałam wykończona całym tygodniem. Ale nieważne !
Jest nowy rozdział, który mam nadzieję przypadnie Wam do gustu. Osobiście jestem zadowolona, choć nie wiem czy nie „ przesłodziłam” relacji między Meg a Marco…
Ale ciągle w tych rozdziałach było coś smutnego, więc chciałam dodać trochę kolor.
I wiem, że ciągle to powtarzam, ale tak bardzo dziękuję Wam, że czytacie i komentujecie. Gdy po dłuższym czasie wchodzę i widzę te wszystkie komentarze i rosnącą liczbę wyświetleń, jestem taka szczęśliwa. Kocham Was !!!
Nie przedłużam, i postaram się znów coś dodać w jak najbliższym czasie i napisać na pozostałe blogi !
Pozdrawiam, Patrycja