niedziela, 19 października 2014

Rozdział XXIII

* Rozdział z dedykacją dla wyjątkowej czytelniczki, @Borussen96 ♥




Noc nie była dla niej spokojna. Budziła się zaraz, gdy tylko udało jej się zasnąć. Niedługo po północy uiadła przed balkonowymi drzwiami wpatrując się w mrok, zanurzając się we własnych myślach. Miała przeczucia. Coś nie dawało jej spokoju, czegoś się obawiała. Trzęsła się z zimna, mimo iż okna były zamknięte, a ona otulona była ciepłym kocem. Próbowała wyzbyć się myśli o nim, ale nie potrafiła. Mając przed sobą jego złudny obraz, łączyła to nieświadomie z przeczuciami, a to wszystko wpędzało ją w obłęd. Sięgnęła po telefon, tak jakby chciała tam zobaczyć jakikolwiek znak od niego, lecz go nie było. Z zarzuconym na ramionach kocem, cichutko stąpała po podłodze zmierzając do kuchni. Zaparzyła sobie gorącej herbaty i z pelnym kubkiem znów udała się do swojego pokoju. Tym razem nie usiadła przy szklanych drzwiach, choć właśnie tam spędzała większość wieczorów, lecz na swoim łóżku. Oparła się wygodnie o chłodną ścianę i co kilka chwil upijała swoją ulubioną herbatę. Nadal próbowała wyzbyć się złych przeczuć, które ogarniały ją całą, utrudniając sen czy nawet racjonalne myślenie.
Choć nie powinna to wspomina. Choć powinna zapomnieć, to nie potrafi. Wspomnienia, uczucia wciąż są w niej żywe. Doskonale pamięta wieczór, gdy wszystko się rozpadło. A przecież do tego czasu to wszystko układało się jak w bajce. Było wręcz nierealne, magiczne, piękne. A może tylko ona tak to widziała, a w rzeczywistości było całkiem inaczej. Może ona dla niego była tą kolejną, na chwilę, na smutki...kiedy on dla niej stawał się całym światem i wszystko inne traciło na ważności. Lecz gdyby tak było, to czy te wszystkie spotkania, wspólne wieczory, rozmowy i spacery były grą? Zagrywką typowego mężczyzny? Czy aż tak można udawać? Jeśli nie, jeśli naprawdę coś poczuł, to co miał na myśli mówiąc, że "on tak nie potrafi"? Tak, znaczy jak? Poza tym, jaką rolę w tym wszystkim odgrywa cień przeszłości, jego dawna miłość? Jeśli wogóle odgrywa...Czy tamtego wieczoru, gdy on z nią był, uświadomił sobie, że popełnia błąd? Że dawne uczucie do Emily nie umarło, lecz ożyło na nowo...
- Przestań! Znowu zaczynasz. Zapomnij o nim. Nie był dla ciebie. - skrytykowała własną siebie, ponownie układając się do snu. Zasnęła, ale dopiero gdy jej wyobraźnia wytworzyla obraz szczęśliwego Marco z uśmiechem na twarzy...





***




Zmęczenie dawało mu się we znaki, mając przed oczyma rozmazany widok. Czuł jak ciało odmawia mu sprawnego posłuszeństwa, ale wiedział też, że od kanapy dzieli go jedynie kilka kroków. Zamknął za sobą drzwi, które zaskrzypiały, a włącznikiem znajdującym się po lewej stronie, włączył światło które oświetliło znaczną część zaciemnionego do tej pory pokoju. Walizkę odstawił w przejściu dzielącym niewielki salon z jeszcze mniejszą kuchnią a następnie zrobił kilka kroków by móc w końcu położyć się na kanapie. Pod jego ciężarem stara, drewniana podłoga trzeszczała, a gdy położył się na zielono szarej sofie, nawet w niej cos zaskrzypiało. Głowę oparł o podgłówek, wyciągnąl się, rozluźniając wszystkie mięśnie i przymknął oczy. Jak bardzo tego potrzebował. Tego spokoju, ciszy, dalekiego miejsca gdzie nikt go nie odnajdzie. Skupić się na własnym sobie, będąc z dala od tych którzy są dla niego wazni, a on dla nich. Tyle, że w głębi siebie czuł, że źle robi. Ucieka. Zwyczajnie ucieka...
Obudziły go skradające się przez okienne szyby, pojedyncze pasma promieni słonecznych, które nadawały urok temu miejscu. Przetarł oczy, które były wypoczęte mimo kilkugodzinnego snu. Podparł się na łokciach, po czym usiadł krzyżując nogi. Powoli rozglądał się wokół. Nic się tutaj nie zmieniło, choć minęło już tyle lat. Meble stały w tym samym miejscu co zawsze, na ścianie wisiały obrazy i pojedyncze zdjęcia w drewnianych ramkach. W rogu stało krzesło ze złamaną nogą, bo nikt nie miał czasu by je naprawić. Obok okna naprzeciw stało starodawne pianino. Na jego widok, mimowolnie sie uśmiechnął. Pamięta, jak będąc małym chłopcem,siadał przed nim i uczył się grać. Nie mógł tego nie zrobić, dlatego podszedł bliżej i rękawem przetarł instrument z kurzu. Usiadł na drewnianym krzesełku i położył palce na białych klawiszach. Zagrał nutę, potem kolejne. Nawet nie wiedział, kiedy na tym zajęciu stracił godzinę czasu tego dnia. Grając, uśmiechał, ale gdy przestał...znów posmutniał. Ożywił w sobie wspomnienia małego chłopca, którym przecież nie jest juz od tak dawna.
Z kieszeni wyjął telefon, by sprawdzić która jest godzina. Zaskoczony wczesną porą, zignorował te wszystie wiadomości, nieodebrane połączenia i wyłączył urządzenie. Skierował wzrok w stronę okna, przez ktore zobaczył uciekajacą w dal łąkę i skrawek lasu, do którego tak często chodził. Odchylił koronkową zasłonkę, by lepiej to wszystko dostrzec. Po kilku minutach melancholijnego stanu, wpatrywania się w nicość, wstal i wyszedł.
Szedł polną drogą, która prowadziła do miejsca jego pobytu. O tej godzinie było dość zimno, więc zasunał zamek od kurtki, zarzucił kaptur na głowę i schował dłonie do kieszeni. Idąc, rozglądal się wokół, czuł się tak, jakby cofnął sie w czasie. Do lat kiedy wszystko było takie łatwe, bezproblemowe...
- Nie wierzę! Kogo moje oczy widzą! Marco, kochaniutki... - starsza kobieta, krągłej postury wyszła zza sklepowej lady i patrząc spod okularów przyglądała mu sie uważnie z uśmiechem na twarzy. Złożyła ręce niczym w modlitewny znak, trzymając koniec swojego kwiecistego fartucha a potem uścisnęła młodego mężczyznę z wielką miłością, niczym własnego syna. Tyle razy widziała go w telewizji, patrzyła jak dorasta choć na żywo, będąc obok był całkiem inny. Bynajmniej innego go pamięta. Jako chłopca, o jaśniutkich włosach biegającego za piłką po całej drodze z innymi dziećmi. Aż łza się jej w oku zakręciła, na te wspomnienia.
- Dzień dobry. - powiedział, wymuszając w sobie blady uśmiech. Miał ochote się rozpłakać, lecz nie mógł. Nie tutaj, nie teraz.
- Źle wyglądasz kochany . - kobieta znów zaczęła mu się przyglądać ze szczególną uwagą. Spracowaną dłonią przejechała po jego twarzy, po czym zaprosiła go na zaplecze sklepu. Pomiedzy pudełkami z towarem stał biały stolik i dwa krzesła, więc zajął jedno z nich, wpatrując się w czubki swoich zabrudzonych butów. - Opowiadaj. - podsunęła mu kubek z gorącą herbatą, na co ten zareagował uśmiechem w jej stronę.
- Chyba nie ma o czym. - odparł.
- Wiesz, mi się wydaje, że jest. Marco, przecież mnie nie oszukasz. Gdyby nic się nie działo, nie przyjechałbyś tutaj. - rzekła, dodając po chwili namysłu - Dziewczyna...klub...coś z tego. - spojrzał na nią. - Mylę się?
Pokręcił przecząco glową. Odsunął się od stolika, wstal i podszedł do zakratkowanego metalowymi drutami okna, chowając dłonie do kieszeni. Dopiero po chwili się odezwał.
- Właściwie, to jedno i drugie. - westchnął. Wciąż trzymał równo głowę, sięgając jak najdalej wzrokiem, tak jakby gdzieś bardzo daleko znajdowało się lekarstwo na wszystkie smutki. Tyle, że w oddali była jedynie stara szopa i kilka starych drzew, w większości pozbawionych już liści. Niektóre jeszcze tańczyły w powietrzu, niczym w rytm muzyki. - Co jest ze mną nie tak? - skierował do niej swoje słowa.
- Marco, co ty wygadujesz? Jak możesz w ogóle zadawać takie pytanie! Przecież z tobą wszystko jest w porządku. - zapewniała go.
- Gdyby tak było nie traciłbym wszystkiego. Ludzie nie odchodzili by ode mnie. Byłbym szczęśliwy.
- Nie jesteś? - zapytała.
- Już nie. - w jego głosie słychać było ten smutek, którym był cały przepełniony i nie potrafił się go wyzbyć z siebie. - Jeszcze niedawno byłem, ale swoje szczęście straciłem. Odeszło ode mnie.
- Skoro je miałeś, to dlaczego pozwoliłeś mu odejść? Szczęście trzeba bardzo mocno trzymać, przez cały czas. Inaczej je stracimy, tak jak Ty je straciłeś. - zapanowała chwilowa cisza, którą znów przerwała sklepowa - A czy to szczęście nie odeszło z twoją pomocą?
Trafiła. Trafiła w sedno całej sprawy. Chłopak spuścił głowę, odwrócił się i ponownie zajał miejsce przy stoliku.
- Popełniłem błąd, nie jeden. Żałuję tego, ale wiem że to nic nie zmieni. Pozwoliłem sobie, by wspomnienia z przeszłosci się we mnie...odrodziły na nowo. Zacząłem rozpamiętywać to co było kiedys...ostatecznie tracąc to co teraz. Zabrakło mi odwagi, by powiedzieć prawdę... By powiedzieć jak bardzo ją kocham...ile dla mnie znaczy...jak wiele zmieniła w moim życiu...że stała się wszystkim dla mnie...
Patrząc na jego wyraz twarzy, to w jaki sposób mówi o swoich uczuciach wobec tej dziewczyny, krajało się jej serce. Pamięta swoje zawody miłosne i to, jak to boli. Kochac kogoś tak bardzo, lecz nie móc z nim być. W miłości, poza tym, nie ma nic gorszego.
- W takim razie, napraw ten błąd. Wyznaj jej to co czujesz. Nie chowaj głowy w piasek tylko dlatego, że raz nie wyszło. Jeszcze nie raz coś nie wyjdzie tak jakbyś chciał, bo jesteś młody i wiele lat życia przed tobą. Życie niejednego cię nauczy.
Poraz kolejny zapanowała cisza, nieco dłuższa od poprzedniej. Siedzieli tak w milczeniu do czasu, aż w sklepie nie pojawili się klienci. Chłopak wstał, podszedł do kobiety i uściskał ją na pożegnanie, tym samym dziękując za rozmowę.
- Mam nadzieję, że jeszcze mnie kiedyś odwiedzisz. - uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Tak, oczywiście. Zresztą, jeszcze nie wyjeżdżam stąd. - otworzył już tylne wyjście, by nimi wyjść, kiedy kobieta jeszcze zwróciła się do niego.
- Marco? A co z twoją Borussią?
Odwrócił wzrok na zewnątrz, po chwili znów przenosząc go na kobietę, mówiąc
- Borussia...już nie jest moja. - po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą drzwi.




***





Otworzyła oczy, gdy zegar stojący na biurku wyświetlał godzinę ósmą dwanaście. Odchyliła się nieco by móc zobaczyć okno przez które wpadały blade promienie słoneczne. Czuła, że zapowiada się miły dzień, a po nocnych przeczuciach nie było już sladu. Odkryła swoje ciało, opuściła łóżko i narzuciła na siebie szlafrok, czując mimowolny chłód. Podeszła do drzwi, które prowdziły na balkon i je otworzyła, stając w nich. Zderzyła się z falą jesiennego chłodu, ale i jednocześnie ciepłem jaśniejącego na niebie słońca.
- Witaj kochana współlokatorko. - zwróciła się do Jane, która zaparzała sobie kawę. Ta jednak nie była w humorze, co dało się bardzo szybko zauważyć. - Ktos sie tutaj chyba nie wyspał, hmm? - zaśmiała sie przyjaźnie.
-  Nie spałam, bo całą noc szukałam cokolwiek o nieobecności Marco w meczu. - odparła, a na samo imię piłkarza, Ostaszewska wstrzymała się z nalewaniem do kubka ciepłej kawy. Odstawiła dzbanek, po czym oparła sie o blat szafki. - I najgorsze jest to, że nic nie wiadomo! Nic, kompletnie nic! - dramatyzowała.
- Może doznał kontuzji albo coś...Nie wiem... - ją samą to nurtowało, ale starała nie dać po sobie tego poznać. - Nie przeżywaj tak tego. Wychodzę. - nie jedząc nic, jedynie upijając kilka łyków kawy, ubrała płaszcz, cieplejsze buty i otworzyła drzwi. Minęła próg i gdy miała już zamknąc je ponownie, spostrzegła u swych stóp kawałek kartki. Podniosła ją i rozchyliła, dostrzegając wiadomość. Nie czytając, spojrzała na sam koniec gdzie ujrzala jego imię. Serce zabiło jej mocniej i szybciej, bała się tego co może tam pisać. Ponownie weszła do mieszkania, usiadła na kanapie i zaczęła czytać. Z każdym kolejnym zdaniem do jej oczu napływały kolejne łzy, które spływały po jej coraz bledszej twarzy.
- Meg, a co ty... - Jane spostrzegła ponowną obecność przyjaciołki w mieszkaniu, wchodząc do pokoju. Ta jednak nie zareagowała, skupiając się na liście. Każde słowo, było niczym wbicie noża w jej serce, które zaczynało krwawić coraz mocniej. - Meg? Co się dzieje? - zapytała z troską, widząc zdenerwowaną lokatorkę. - Meg?
Po chwili ta spojrzała na nią, całkowicie zalanymi łzami oczami i otworzyła usta, ale nie potrafiła powiedzieć choćby jednego słowa. Nic nie mówiąc, popadła w histeryczny płacz...




***



Witajcie :)
Kolejny rozdział za nami. Mam nadzieję, że się Wam spodobał, choć jest trochę o niczym. Postaram się rozwinąć akcję już w następnym rozdziale :)
Pozdrawiam ♥

niedziela, 12 października 2014

Rozdział XXII

Znasz to uczucie, gdy w Twojej głowie myśli nie odnajdują swojego miejsca, a pustka wypełnia Cię od środka? Znasz to uczucie, gdy tracisz coś, może bezpowrotnie? Znasz to uczucie, gdy w Tobie nie ma żadnych emocji? Zero smutku, gniewu, czegokolwiek. Nienawidzisz tego, prawda? On też.
Stał niczym posąg w galerii sztuki, nieruchomo... Wszystko wokoł niego wirowało. Ludzie przechodzili obok ale nie zwracali na niego uwagi. Tak, jakby go tam nie było. Albo tak jakby był tylko cieniem samego siebie, duchem, czymś niewidzialnym. 
On jest tylko człowiekiem. Jak ja i Ty. Chce mieć kogoś dla kogo będzie najważniejszy, kto zaakceptuje jego wady, doceniając zalety. Będzie z nim, gdy życie straci sens i na nowo w nim je odnajdzie. Da mu powody do radości, rozweseli każdy zły dzień. Doda sił by sprostać wszystkim przeszkodom na drodze. Pokocha go tak bardzo jak on pokochał. I co najważniejsze, będzie zawsze z nim, zwłaszcza w takich chwilach jak ta. Czy to naprawdę aż tak wiele?
Z całej siły szarpnął za klamkę i stanął w drzwiach szatni patrząc na kolegów z drużyny. Wszyscy byli już prawie gotowi do meczu, który za niedługo miał się zacząć. Niektórzy nakładali na siebie koszulki, albo poprawiali sznurówki butów. Jednak kiedy on wszedł do szatni, wszyscy jakby znieruchomieli, patrzyli na niego, poza jedynie trenerem.
- Dlaczego? Pytam tylko dlaczego? - jego głos był cichy, ale jednocześnie donośny, przez co rozszedł się po całym pomieszczeniu.
- Wracaj do siebie. Odpocznij, porozmawiamy jutro. - odparł trener, ale mimo swojej odwagi nie był w stanie spojrzeć w oczy swojemu podopiecznemu.
- Jutro? Jutro? Co się do jutra zmieni? Nic! - krzyknął - Co takiego zrobiłem, że odbieracie mi coś najcenniejszego co mi pozostało?
- To nie czas na rozmowy, wyjdź Marco. - wciąż na niego nie patrzył, tylko przekładał w rękach kartki papieru.
- Mam wyjść? Dobrze. A może mam całkiem odejść, co? Tego chcecie? Zgoda. - nie myślał nad tym co mówi, działał w emocjach,w  gniewie który mu towarzyszył.
- Nikt tego nie powiedział. - wtrącił się Lewandowski. Reus obdarzył go srogim spojrzeniem, po czym spojrzał na trenera z nadzieją, że w końcu on coś powie, coś co on sam chce usłyszeć. Jednak tak się nie stało. Blond włosy piłkarz podszedł do szafki, którą zawsze zajmował i zatrzymał się na moment. Otworzył ją, wyjmując z niej swój żółto- czarny strój, obuwie i włozył je do torby, którą miał przeżuconą przez ramię.
- Marco co ty robisz? - w końcu odezwał się Klopp, widząc co się dzieje.
- Jak to co? Odchodzę. - powiedział, wzruszając ramionami i wyszedł. 
Czy wróci?





*




Siedziała na kanapie trzymając w dłoniach ksiązkę, która od kilkunastu minut wciąż była otwarta na tych samych stronach. Miała wzrok wbity w daleko rozpościerający się przed nią widok miasta. Była nieco niespokojna, zamyślona, nieobecna. Nie spostrzegła gdy obok niej usiadła Jane przygotowując się do meczu. Nie słyszała zadawanych pytań. Była obecna ciałem, ale nie duchem.
Dopiero po kilkunastu kolejnych minutach drgnęła jakby przestraszona, spojrzała na współlokatorkę a następnie na ekran telewizora i wyszła. Nie chciała patrzeć na mecz, nie chciała widzieć Marco. 
Z wieszaka wzięła cieplejszy swetr, który nałożyła na swoje ramiona i szal, który owinęła wokół szyi.
Na ulicach nie było zbyt wielu ludzi, więc spokojnie przemieszczała się po miescie. Chowając ręce w kieszeniach, ze wzrokiem wbitym w płyty chodnikowe, nie spostrzegła kiedy znalazła się tak daleko od swojego mieszkania. Nie było to jednak dla niej istotne. Czasami lubiła tak uciekać, zwłaszcza gdy była jeszcze w domu dziecka. Wymykała się nie spostrzeżenie, biegła przed siebie a gdy brakowało jej sił, siadała gdzieś w parku, na ławce czy pod drzewem, kuląc swoje drobniutkie ciało. Uciekanie pozostało jej do teraz. Od ludzi, problemów, samej siebie. Czasami potrzebuje tego oddechu, czasu na przemyślenia, na zastanowienie się czy dobrze postępuje. Co chce zyskać, o co chce walczyć i o kogo. O niego? Pojawił się, był przez chwilę i zniknął. Jak ogień zapałki. Rozpala się, płonie aż w końcu prędko gaśnie.
- Gdzie byłaś tak długo?! - od samego progu zaczęła krzyczeć Jane - Wiesz która jest godzina?! Prawie północ! Mogłaś do cholery zadzwonić, napisać, cokolwiek! Niech cię szlag trafi Meg! - kiedy przestała wypominać przyjaciółce brak oznak życia, mocno ją przytuliła.
- Nie było mnie tylko kilka godzin. - uspokoiła ją.
- O te kilka za dużo. Martwiłam się.
- Wiem. Przepraszam i dziękuję. - posłała jej ciepły uśmiech. Zdjęła swetr który odwiesiła na swoje miejsce, zmieniła obuwie i gdy już miała iść do siebie, padło pytanie z ust Jane.
- Widziałaś się z Marco?
- Z Marco? Przecież mecz był. Poza tym nie mamy ze sobą już kontaktu. - odpowiedziała.
- Marco nie grał. Nie było go nawet na lawce.
- To nie moja sprawa. - zakończyła ucinając rozmowę  i poszła do siebie.
Czy to nie wywarło na niej żadnego wrażenia? Czy naprawdę jest to jej obojętne? Nie obchodzi jej to? On ją nie obchodzi? Skądże! Wszystko co jego dotyczy dla niej jest czymś ważnym, istotnym.
Ocieżale usiadła na swoim łóżku, znów zaczynając rozmyślać, knuć scenariusze co mogło się wydarzyć. To jednak było jedną niewiadomą. Nie tylko dla niej. Dla wszystkich kibiców, którzy musieli trwać teraz w niewiedzy.
Sięgnęła po telefon, wybrała numer ale zabrakło jej odwagi by ostatecznie do niego zadzwonić. Nie wiedziała, co mogłaby mu powiedzieć. A może nawet by nie odebrał...




*



Wyjmował z szafy ubrania, nie zważając na to, ktore będą mu potrzebne a które nie. Wziął to co miał pod ręką, upychając następnie w walizce, która ostatecznie ledwo się dopięła. Wszedł jeszcze do łazienki biorąc ze szklanej półki najpotrzebijesze rzeczy, który wrzucił do niewielkiego przybornika kosmetycznego i wszystko postawił przed wyjściem. Kilka razy rozejrzał się po mieszkaniu, w którym panował totalny chaos i bałagan. Ubrania były rozrzucone na podłodze, gdzieniegdzie leżały puste opakowania po zamawianym jedzeniu, gazety, książki, itp... Przed wyjazdem musiał zrobić jeszcze jedno. Chciałby pojechać do niej, porozmawiać twarzą w twarz ale wie że na to nie zasłuzył. Nie wie, czy byłby nawet w stanie cokolwiek powiedzieć, wytłumaczyć się. Usiadł na krześle przy stoliku który stał przed oknem. Z szuflady wyjął kartkę papieru, wziął długopis i zaczął pisać. Niczym w transie. Na biały papier wylewał wszystkie swoje uczucia, wszystko co chciałby jej powiedzieć. Nie minął kwadrans, kiedy pusta kartka zamieniła się w listę wyznan wobec dziewczyny.
Wstał, schował kartkę do kieszeni kurtki, którą jeszcze wcześniej złożył. Na koniec ponownie rozejrzał się po pustym mieszkaniu, w którym było nadzwyczaj pusto mimo tak wielu mebli i urządzeń. Jednak nie zawahał się by stąd wyjść. Nic go tutaj nie trzyma. Już nie...
Zatrzasnął za sobą drzwi, przekręcając w nich kluczem dwukrotnie i zszedł ze schodów z walizkami pod ręką. Stanął przed swoim samochodem, otworzył bagażnik i włożył do niego swoje rzeczy.
- Reus! Stój! Co ty robisz?! - usłyszał wołanie Nicka, który już biegł w jego kierunku. Nie chciał z nim rozmawiać, tłumaczyć się. Wsiadł pospiesznie do samochodu, odpalił silnik i odjechał. Bez słowa.



*


Zatrzymał się pod jej blokiem, ale tylko na moment. Spojrzał w stronę okna jej mieszkania, po czym wysiadł z samochodu, wcześniej upewniając się czy ma z sobą list. Pewny tego, udał się schodami na piętro i stanął przed drzwiami. Chciał zadzwonić, chciał ją spotkać. Tak bardzo tego pragnął! Ale nie mógł tego zrobić. Chciał by była szczęśliwa, a z nim na pewno nie będzie. Położył list pod drzwiami i po kilkudziesięciu sekundach zbiegł na dół, by przypadkiem nie zostać zauważonym.
Czy dobrze postąpił? Czy list to wszystko na co go stać? Tak, na więcej nie ma odwagi.


Jechał przed siebie. Jedna droga, a na niej on sam - uciekinier od problemów i prawdziwej miłości...






Witajcie ♥

Ostatni rozdział miał być końcem tego opowiadania? Już nie! Wracam do Was bo za Wami tęsknię! Za naszym wspólnym, bloggerskim światem. Wracam z nowymi pomysłami, z nową pozytywną energią. Witam Was na nowo, jako odmieniona ja :)

Mam nadzieję, że nie zapomniałyście o mnie i jeszcze przez długi czas będziemy tworzyć tę historię razem :)

Widzimy się ponownie już wkrótce.

Pozdrawiam,
Patrycja ♥