piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział V


Donośne dźwięki padającego deszczu i silne podmuchy wiatru, uniemożliwiały spokojne zaśnięcie. Na stoliku paliła się niewielka lampa, która oświetlała zaciemnione pomieszczenie. Dziewczyna siedziała przed oknem podziwiając rozbłyskujące się błyskawice, które uderzały nie daleko blokowiska, w którym się znajdowała. Rozpamiętywała dawne czasy, te spędzone w warszawskim Domu Dziecka. Było jej ciężko, nie ukrywa tego. Nie rozumiała dlaczego ona, dlaczego właśnie ta mała dziewczynka musiała mieć tak trudne życie. Teraz patrzy na to w nieco pozytywniejszy sposób. Czegoś ją to nauczyło. Zrozumiała, że życie to nie ciągła prosta, lecz mnóstwo przeszkód do pokonania, pasmo porażek, ale też chwile szczęście i nieubłagalnego spokoju. Ale potrzebowała sporo czasu, by dojść do tych wniosków. Teraz już rozumie, że o wszystko trzeba walczyć, by coś osiągnąć, trzeba być silnym i nieugiętym, ale nie należy zapominać o sercu. Sercu, które należy przepełnić dobrocią i miłością i obdarowywać tym innych, by później to do nas znów powróciło. Może nie od razu, ale kiedyś, za kilka lat…
Myślała, jeszcze o czymś, a właściwie to o kimś. O mężczyźnie, który był dla niej wielką zagadką, niewiadomą.  Próbowała zrozumieć, zrozumieć jego, tyle że nie potrafiła. Nic o nim nie wie, poza faktem, że jest piłkarzem. Czy to coś zmienia ?  Zmienia i to bardzo dużo.
- Nie śpisz ? – zapytała właścicielka mieszkania, zaglądając przez uchylone drzwi, ściskając na piersi puchową poduszkę.
- Nie – uśmiechnęła się przyjaźnie, robiąc miejsce obok siebie i znów wbiła wzrok w rozjaśniające się niebo.
- Kim on jest ? – zapytała po chwili, patrząc na zaskoczoną koleżankę.
- On ? Jaki on ? – udawała zaskoczoną, nie dając po sobie poznać, że jej myśli, krążą wokół jednej osoby.
- Ten przez, którego nie możesz spać. Ten przez którego jesteś taka nieobecna. Ciągle bujasz w obłokach, nie słyszysz jak się do ciebie mówi, uśmiechasz się pod nosem. Właśnie ten.
- Ten – zaakcentowała słowo, śmiejąc się – Nie istnieje. Przynajmniej dla mnie.
- I ja mam Ci niby uwierzyć ? Jaki on jest ? Przystojny chociaż ?
 Jest wspaniały. Przystojny. Urzekający swym nieziemskim uśmiechem. Ma uroczy głos i spojrzenie. Jest spełnieniem najskrytszych marzeń każdej kobiety.
- Nieosiągalny dla mnie – powiedziała patrząc na przyjaciółkę, a swoje prawdziwe odczucia zachowała wyłącznie dla siebie.
- Jak to ? Dlaczego ? – Niemka nie ukrywała zaskoczenia
- Dlatego, że ja i on to dwa różne światy. Całkiem odmienne, które nigdy nie będą ze sobą współgrały. Poza tym on jest inny. Jest wredny, chamski, irytujący, wkurzający, podły, niemiły – ciągle wymawiała kolejne określenia, nerwowo gestykulując przy tym rękoma – Ale… - ucichła
- Ale ma w sobie to coś, co cię w nim urzekło, prawda ? – dziewczyna nic nie odpowiedziała, a to było oznaką zgodzenia się z Jane – Zapomnij o nim. Tacy potrafią tylko ranić, a ty na to nie zasługujesz – powiedziała, poklepując krzepiąco dziewczynę i wyszła, mówiąc na koniec - Dobranoc.




***




Niedzielny dzień zachwycał swoją pogodą. Bezchmurne niebo, brak wiatru, dodawało ochoty do wylegiwania się na świeżym powietrzu. Jednak on dzisiaj miał inne, ważniejsze sprawy, niż odpoczynek tydzień przed rozpoczęciem sezonu Bundesligi.
Otworzył szafę z której wyjął swoje ulubione spodnie, biały T- Shift i czarną marynarkę. Gdy był już gotowy z kuchennego blatu wziął swój telefon, portfel i kluczyki do samochodu, a kierując się do wyjścia wszedł do łazienki, by użyć perfum. Wziął pierwszą buteleczkę z półki, lecz nie użył jej. Przyglądał się jej z taką uwagą. Doskonale pamięta ten dzień, gdy je dostał. To ona mu je dała, w dzień jego urodzin. Było to równe trzy tygodnie przed ich ślubem, do którego ostatecznie nie doszło. Nie lubi tego wspominać, ale to tak często wraca, może zbyt często. Chciałaby o tym wszystkim zapomnieć, zapomnieć  o niej, o ślubie, o tym co było. Teraz dla niego ważne jest to co jest teraz i żyje świadomością, że ucieczka od wspomnień jest blisko, tylko musi naprawić to co zniszczył.
Butelkę perfum wrzucił do pojemnika na śmieci, po czym trzasnął drzwiami i wyszedł.
- Możemy zaczynać ? – zapytała kobieta patrząc na zamyślonego gościa.  Ten zgodnie przytaknął, usiadł wygodnie i był gotowy na rozpoczęcie programu. – Nim zaczniemy Marco, masz jakieś specjalne prośby, mam uniknąć jakiegoś tematu, niezbyt przyjemnego dla ciebie, coś o czym nie chcesz mówić ? – pytała przeglądając kartki z pytaniami i notatkami.
- Właściwie to mam, nawet dwie.
- Mów śmiało – obdarzyła go uśmiechem patrząc na niego
- Nie chcę mówić o moim ślubie, chcę uniknąć tego tematu.
- Dobrze, skoro chcesz. Widzisz, a ja miałam chyba najwięcej pytań o to do ciebie. Coś jeszcze ?
- Tak. Mam prośbę. Czy na koniec, mógłbym coś powiedzieć od siebie ? To dla mnie bardzo ważne – spojrzał na czarnowłosą kobietę, starszą od niego o co najmniej dziesięć lat. Po chwili namysłu zgodziła się, a piłkarz jeszcze przed rozpoczęciem programu próbował wymyślić co zamierza powiedzieć.
- Zaczynamy ! – rozległo się wołanie, wszyscy zajęli swoje miejsca i godzinny program, przepełniony pytaniami na wszystkie tematy, rozpoczął się.
Można powiedzieć, że czas szybko zleciał i nim wszyscy się obejrzeli, do końca pozostały trzy minuty.  Niby tak niewiele, a jednak aż nadto. Czy w trzy minuty można naprawić swój błąd ? Czy w trzy minuty można obrócić bieg losu ? Czy w trzy minuty  można odzyskać to czego nawet się nie posiadało ? On spróbuje.
- Marco, chciałeś jeszcze coś powiedzieć na koniec, więc masz kilkadziesiąt sekund – gestem ręki wskazała na kamerę, wciąż sztucznie się uśmiechając jak przez tą całą godzinę.
- Dziękuję – spojrzał na nią, po czym wzrok skupiła na kamerze. Serce biło mu coraz szybciej, język zaczął się plątać, nie wiedział co mówić. Ale wiedział, że to jest jego jedna i jedyna szansa i kolejna może się nie powtórzyć.




***




Obudził ją dźwięk dobiegającej z salonu muzyki, cichego podśpiewywania. Zrzuciła z siebie pościel, ubrała bluzę po czym powędrowała do kuchni, w której jej nowa przyjaciółka przygotowywała śniadanie. Przemieszczała się od szafki do szafki w rytm pogrywającej muzyki, śpiewając przy tym swoje ulubione piosenki.
- Pomóż mi, a nie się patrzysz ! – zachichotała i rozkazała Magdzie pokroić warzywa na kanapki. Gdy wszystko było gotowe wzięły talerze, kubki z gorącą herbatą i zasiadły w salonie przed włączonym już telewizorem.
- Co oglądamy ? – zapytała biorąc kanapkę do buzi
- Jak to co ? Zaraz się zaczyna. Wywiad z Marco Reusem ! – na te słowa Polka mało się nie udławiła kęsem kanapki, który szybko przepiła łykiem chłodniejszej herbaty.
- Chcesz to oglądać ? – udawała mało zainteresowaną a w rzeczywistości też bardzo ją to interesowało, choć nie wiedziała czego może się spodziewać
- Oczywiście ! On jest niesamowity ! Boże, kiedyś będę jego żoną, zobaczysz – obie dziewczyny wybuchły śmiechem, lecz za chwilę zamilkły, gdy program się rozpoczął. Przez większość programu, młoda Polka nie była zaciekawiona, bowiem wszystko dotyczyło piłki nożnej, na której się nie znała, więc ignorowała temat, czytając książkę. Dopiero tuż przed zakończeniem, spojrzała na ekran telewizora, gdzie w pełnym obiektywie znajdował się młody mężczyzna. Czuła się tak, jakby patrzył na nią, prosto w jej oczy. Mam nadzieję, że to oglądasz. I proszę, nie wyłączaj, lecz wysłuchaj tego co chcę powiedzieć. Chcę cię przeprosić, tak bardzo żałuję tego co zrobiłem, co powiedziałem. Wiem, że moje przeprosiny nic nie zmienią i w twoich oczach będę nikim, albo tylko tym , który potrafi ranić. Wiedz, że oddałbym wszystko, by naprawić swój błąd. Czuję się okropnie, ale zasłużyłem na to. Może kiedyś dostanę od życia szansę by znów cię spotkać i powiedzieć ci to prosto  w oczy. Przepraszam za wszystko. Wybacz mi. Zamilkł. Spuścił głowę. Program się zakończył.
- O mój boże! Słyszałaś to ? Jaki on jest uroczy. Chciałabym być na miejscu tej dziewczyny. Jeśli mu nie wybaczy to będzie idiotką – Jane zachwycała się wypowiedzią swojego ukochanego piłkarza.
- Jestem idiotką. Idę się przejść. Będę wieczorem! – powiedziała zamykając za sobą drzwi.
Powolnym krokiem spacerowała ulicami malowniczego Dortmundu próbując się uspokoić, ochłonąć i zastanowić się nad wszystkim. Wszystko stało się dla niej tak trudne, nie wiedziała co robić, nie rozumiała siebie, a na pewno niepoznawana. Zmieniła się odkąd tu przyjechała, bardziej niż powinna. To co najbardziej znienawidziła w sobie, to zainteresowanie młodym mężczyzną. Próbuje zapomnieć, ale nie potrafi. Chcę poznania go bardziej, jest silniejsza. Doskonale wie, że to przysporzy jej kłopotów, smutków i cierpienia, a mimo to, nadal chce w to brnąć dalej. Tylko nie wie, czy jest w stanie mu wybaczyć.
Od dłuższej chwili czuje, że ktoś ją obserwuje. Podąża za nią. Zarzuciła czarny kaptur, ręce skrzyżowała na piersi i przyspieszyła swój chód. Dyskretnie obejrzała się za siebie, dostrzegając wyłącznie czarny samochód, jadący bardzo powoli. Coraz bardziej zdenerwowana, zaczęła biec, do momentu, aż samochód zatrzymał się tuż obok. Szyba się odsunęła, a na miejscu kierowcy siedziała znajomy jej już mężczyzna, który serdecznie uśmiechał się w jej kierunku.
- Dlaczego uciekasz przede mną ? – zapytał – Wsiadaj – otworzył jej drzwi, zabierając z wolnego siedzenia torbę z zakupami. – Nie bój się mnie- zaśmiał się i znów poprosił młodą dziewczynę, by wsiadła do jego samochodu. Po chwili niepewności, zajęła miejsce, patrząc na mężczyznę, który uradowany przyciska pedał gazu i rusza przed siebie.
- Dlaczego to robisz ? – zapytała patrząc na kierowcę samochodu
- Co robię Madziu ? – szeroko się uśmiechnął irytując ją przy tym, swoją sztuczną uprzejmością
- Wiesz co mam na myśli. Po co się zatrzymałeś, po co ze mną rozmawiasz, po co to wszystko? I gdzie mnie w ogóle zabierasz ?
- Agata przyrządza kolację i jesteś zaproszona. Będzie jeszcze kilka osób. – widząc strach w oczach dziewczyny, dodał – Jego nie będzie. Obiecuję.
- Nadal nic nie rozumiem – powiedziała, po czym samochód gwałtownie się zatrzymał, przez co zaskoczona dziewczyna pochyliła się  w stronę przedniej szyby.
- Nie dziwię ci się. Sam na twoim miejscu czułbym się zagubiony. Ale my chcemy ci tylko pomóc.
- My ? Jacy my ? Nie potrzebuję pomocy ! – krzyknęła rozzłoszczona, po czym chwyciła za klamkę by wysiąść z samochodu, lecz Jakub ją zatrzymał.
- Nie denerwuj się tak. Poznaj nas wszystkich, poznaj w nas zwykłych ludzi. Jeśli będziesz czuła się źle w naszym towarzystwie, wyjdziesz. Ale może dostrzeżesz w nas swoich przyjaciół. – po raz kolejny uśmiechnął się w jej kierunku, lecz tak prawdziwie, szczerze, zwyczajnie.




***




Przy stole siedzieli już Lewandowscy, Piszczkowie, Sahinowie i tylko Agata znosiła do jadalni gorące potrawy nie pozwalając nikomu jej pomagać. Wszyscy byli gośćmi więc w jej obowiązku leżało zajęcie się nimi. Wszyscy wesoło gawędzili, opowiadali sobie różne historie, świetnie się przy tym bawiąc.
- Kuby nie ma ?- zapytał w końcu Nuri, bawiąc się ze swoim synem
- Jak wyślesz go na zakupy, to prędko go nie zobaczysz – zaśmiała się Agata
- Słyszałem!- rozległo się wołanie Błaszczykowskiego, który właśnie wszedł do domu w towarzystwie nowej znajomej. Zawstydzona stanęła przed grupą ludzi, którzy bacznie się jej przyglądali, przez co czuła się onieśmielona.- Poznajcie Magdę – powiedział, krzepiąco obejmując dziewczynę ramieniem.
- Madziu! Jak się cieszę, że mogę cię w końcu poznać – podbiegła do niej Agata, wyściskując ją jakby nie widziały się kilka lat, a w rzeczywistości nawet się nie znały. Każdy przywitał ją tak bardzo serdecznie, potraktowali jak najbliższą przyjaciółkę. Czuła się niezręcznie.
Pierwsze minuty były dla niej wyjątkowo krępujące, siedząc pomiędzy takimi ludźmi, ale z czasem zobaczyła w nich normalne osoby, jak ona sama. Musiała się zgodzić z Jakubem, który to samo jej powiedziała w drodze do jego domu.
- Kuba, przynieś ciasto i talerzyki z kuchni- porosiła męża, Błaszczykowska. Mężczyzna posłusznie wstał od stołu, prosząc Magdę o pomoc, a tak naprawdę chciał z nią porozmawiać na osobności.
- Gdzie są talerzyki ? – zapytała rozglądając się po przestronnej kuchni.
- W górnej szafce obok okna – odpowiedział krojąc ciasto na równe części. – Mogę cię o coś zapytać  ?
- Tak, oczywiście.
- Wybaczysz mu to kiedyś ? – dziewczyna spojrzała na niego pytająco.
- Oglądałaś wywiad z nim, dzisiaj ?
- Tak, i co z tego ?
- Myślałem, że to coś pomoże, że jest szansa byś mu wybaczyła. Uwierz mi, on żałuje tego co zrobił. On taki nie jest, nie znasz, więc nie możesz…
- Właśnie Kuba, nie znam. On też nie znając mnie potraktował mnie tak jak mnie potraktował. Więc co ja mam zrobić ? Zignorować to wszystko i udawać, że nic się nie stało ? Tak się nie da. Nie chcę go widzieć, nie chcę go znać, nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
- Może kiedyś zmienisz zdanie – powiedział pełny nadziei i wyszedł z talerzem ciasta do jadalni. Gdy dziewczyna już miała wychodzić z pomieszczenia z talerzami, przejście uniemożliwił jej Kuba, zabierając  porcelanę z rąk.
- Co ty robisz ?
- Uciekaj po schodach na górę i nie schodź tutaj !- ponaglił dziewczynę popychając ją w kierunku schodów.
- Co jest grane ? – pytała nic nie rozumiejąc
- Marco przyszedł…




***




Kolejny rozdział w przyszły piątek. 
zapraszam na wznowione opowiadanie

piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział IV


Mijała ludzi ciągle roniąc kolejne gorzkie łzy bólu i smutki. Nie rozumiała jego zachowania, nie chciała zrozumieć. Pragnęła o nim zapomnieć jak najszybciej, chciała już więcej go nie spotkać. Poznanie i znajomość  z nim okazała się bardziej bolesna niż przypuszczała. Po drugiej stronie ulicy dzieci bawiły się na placu zabaw pod opieką opiekunek, a ona stała zapłakana przyglądając im się wszystkim, z pragnieniem niesienia pomocy im, dania im wiary w siebie i życie. Sama wiele już doświadczyła i dlatego podjęła się tej pracy, bo tylko ona  da jej satysfakcję, móc pomagać innym. A ona właśnie to kochała. Kochała pomagać- wszystkim bez wyjątków.
W niewielkim pomieszczeniu, w którym można było pozostawić swoje osobiste rzeczy, odstawiła swoją torbę, a sama usiadła przy stoliku nalewając sobie świeżej, mocnej kawy. Podparła podbródek o zaciśnięte dłonie, po czym pochyliła głowę, a na jej twarz opadły włosy. Wiedziała, że nie może teraz płakać, nie może dać po sobie poznać, że ktoś ją zranił. Wstała pospiesznie podchodząc do lustra. Poprawiła roztrzepane włosy, nałożyła niewielką ilość pudru być choć trochę zakryć ślady płaczu i podpuchłe oczy.
- Płakałaś ?- bez żadnych podchodów, zapytała Jane widząc smutek na twarzy Ostaszewskiej
- Nie, skądże- odparła łamliwym głosem, przywdziewając blady uśmiech.
- Widzę przecież. Meg, co się stało ? Mi możesz powiedzieć- krzepiąco przytuliła Magdę, która dla tutejszych ludzi stała się po prostu, Meg
- Dziękuję, ale nie mam ochoty. Nie mam siły o tym myśleć, a co dopiero mówić.- po chwili dodała- Co mogę robić ?
- Chodź, zapoznam cię ze wszystkim.




***




Ciągle wściekły na siebie, o to, że tak dziecinnie dał się oszukać młodej kobiecie, która wykorzystała jego słabość- słabość to młodych, pięknych, czarujących dziewczyn. 
W każdej części mieszkania porozrzucane były rzeczy, bez żadnego ładu i składu. Nerwowo przeszukiwał każde milimetry domu, by odnaleźć tak cenny przedmiot. Stojąc przed regałem z książkami, poczuł wibracje telefonu  w jego kieszeni. Wsunął dłoń by wyjąc niewielkie urządzenie, lecz poza nim w kieszeni było coś jeszcze. Posrebrzana, prostokątna karta kredytowa. Trzymając ją w palcach, przyglądał się z takim zaciekawieniem, jakby napisana tam była jego przyszłość. Ignorował ciągle dzwoniący telefon, oparł się o framugę drzwi po której się osunął na podłogę. Z podkurczonymi kolanami siedział w takiej pozycji przez dłuższy czas. Czuł się tak podle jak nigdy dotąd. Dotarło do niego jak bardzo skrzywdził nieznaną mu dziewczynę, przez własną głupotę. Wykorzystał jej obecność by to właśnie ją obarczyć o kradzież jego karty. Czuł się tak bardzo bezsilny. Zrobiłby teraz wszystko, dosłownie wszystko, by móc możliwość porozmawiać z nią, by dała mu szansę to wszystko wytłumaczyć, by mógł przeprosić. Ale dlaczego tak bardzo się łudzi ?  Nawet gdyby w jakiś sposób ją odnalazł, ona nie pozwoli mu się do siebie zbliżyć, nie wysłucha ani jednego jego słowa. Sam by tak postąpił będąc na jej miejscu. Mimo to żyje złudnym marzeniem, że uda mu się naprawić swój tak poważny błąd. Musi ją odnaleźć, musi ja zobaczyć, bo jest ona dla niego... Ważna ? Chyba stała się odkąd ją poznał, lecz stracił dziewczynę, która mogła być dla niego lepszym jutrem.
Gdy wyświetlacz jego telefonu wskazywał godzinę 10.45 i liczbę kilkudziesięciu nieodebranych połączeń od Kuby i Roberta, kilku wiadomości, wstał, założył swoje ulubione buty, czarny fullcap i wyszedł z mieszkania, trzaskając po sobie drzwiami.
Mijały kolejne godziny, a on wciąż jeździł ulicami Dortmundu poszukując Magdy. Kilka razy miał wrażenie że ją odnalazł, lecz były to tylko bardzo podobne sylwetki, lecz nie ona sama. Zrezygnowany zatrzymał się na poboczu, wysiadł z samochodu, o który się oparł, wziął głęboki wdech powietrza i myślał. Nadmiar myśli, wyrzutów sumienia, go przytłaczał. 
Niebo coraz bardziej ciemniało, wzmagał się wiatr, a w oddali widoczne były pojedyncze błyskawice. Po chwili, gdy temperatura powietrza obniżyła się o co najmniej pięć stopni, zaczęło padać. Mężczyzna wsiadł do swojego samochodu, zapalił silnik i ruszył przed siebie. Na ulicach panowały całkowite pustki, ze względu na szalejącą burzę. Marco widząc, że w takich warunkach nic nie zrobi, nawrócił na najbliższym rondzie i pojechał do Roberta. Sam właściwie nie wiedział, dlaczego obrał taki kierunek, zwłaszcza, że ostatnio nie dogadują się zbytnio. Mimo to nie zrezygnował. Gdy był już na miejscu, odstawił samochód pod zadaszeniem pomiędzy domem a garażem, założył kaptur na głowę i szybko pobiegł do drzwi. 
- Marco, co ty tutaj robisz w taką pogodę ?- zapytała Anna, żona Lewandowskiego. 
Mężczyzna w milczeniu przekroczył próg drzwi, zdjął swoje mokre buty i bluzę, które zostawił w przedpokoju. Brunetka zaprowadziła go do salonu, w którym przebywał Robert. Na stoliku stały zapalone świece i butelka czerwonego wina, a w kominku palił się ogień.
- Nie w porę. Przyjdę kiedy indziej- odparł Marco widząc panującą atmosferę w mieszkaniu, cały nastrój. Wiedział doskonale, że przeszkodził świeżo upieczonemu małżeństwu w romantycznym wieczorze.
- Nigdzie cię nie puścimy- zatrzymała go kobieta, przyjacielsko się do niego uśmiechając. 
- Odbierz czasem ten pieprzony telefon !- warknął Lewandowski, który przez cały dzień martwił się o swojego klubowego kolegę. Podszedł bliżej niego, obejmując go przyjacielsko jak miał to w zwyczaju.- Powiesz co się dzieje, czy nadal będziesz oszukiwał nas wszystkich i samego siebie ?
- Robert, pomóż mi- zdruzgotany Niemiec usiadł na kanapie, chowając twarz w dłoniach by nikt nie dostrzegł jego bezsilności.
Lewandowscy przyglądali się przyjacielowi, nic nie rozumiejąc. Doskonale wiedzieli, że ostatnimi czasy dwudziestoczterolatek przechodzi trudny okres w życiu, co w znacznej mierze wiązało się z odejściem Mario do Bayernu Monachium, ze zerwanymi zaręczynami, co odbiło się na jego formie fizycznej, ale też i psychicznej. Unikał spotkań ze znajomymi, często nie było z nim kontaktu, znikał na całe dnie i noce, często szwędając się po klubach, gdzie zabawiał się z młodymi dziewczynami, nie szczędząc sobie alkoholu. Każdy martwił się o niego, wszyscy obawiali się, że stoczy się na samo dno, zaprzepaści karierę. Robili co mogli, ale bez samego udziału Marco, nie mogli zrobić zbyt wiele.
- Marco, co się stało ?- zapytała Ania, widząc malujący się na twarzy Niemca, coraz to większy smutek.
- Nie wiem, jak mogłem zrobić coś tak okropnego. Jak mogłem powiedzieć jej, że … Jak mogłem ją o to posądzić ? Ona by tego nie zrobiła. Skrzywdziłem ją kolejny raz. Teraz mi nie wybaczy. Trudno, ale ja nie wiem co się z nią teraz stanie. Szukałem jej, szukałem cały dzień, ale jej nie ma ! Rozumiecie ?! Nie ma jej ! Nigdzie ! Jak jej się coś stanie, nie daruję sobie tego- mówił łamliwym głosem, chodząc w tę i z powrotem po całym salonie.
- Marco, ale o kim ty mówisz ?- zadała kolejne pytanie
- O Meg, a o kim ?! Muszę ją znaleźć,  muszę mieć pewność, że jest bezpieczna !- zwrócił się w kierunku wyjścia, biorąc swoje rzeczy. Na dworze przestało padać, wiatr ustał, a przez ciemne chmury przebijało się słońce.
- Reus, stój ! – zawołał Lewandowski do kolegi, który wsiadał już do samochodu. Podbiegł do niego, opierając się o drzwi. – Pomogę ci, razem ci pomożemy.




***                     


Zmęczona całym dniem opieką nad dziećmi i zdarzeniami z poranka, usiadła na parapecie okna z kubkiem gorącej herbaty owocowej. Wpatrywała się w opadające z liści drzew krople deszczu, które połyskiwały w świetle księżyca. Sięgnęła po czasopismo, które leżało u jej stóp i  zaczęła czytać. Jej uwagę przykuł ostatecznie ostatni artykuł dotyczący sportu. Dopiero teraz zorientowała się u kogo mieszkała i że dzięki niemu poznała najlepszych polskich piłkarzy. Oblała się rumieńcem myśląc o swojej głupocie. Jednak skąd mogła o tym wiedzieć, skoro nigdy nie interesowała się sportem, zwłaszcza piłką nożną, którą uważała za bezsensowny sport, a w mieszkaniu Marco nie było nic co można by było powiązać z grą w Borussi Dortmund. Nie było zdjęć, medali, jakichkolwiek pucharów, nic, kompletnie nic. Nawet zwykłego stroju charakterystycznego dla niemieckiego klubu.
- Co tak czytasz ? – zapytała Jane siadając po drugiej stronie parapetu, również z kubkiem gorącej herbaty, który kurczowo trzymała w dłoniach
- Nic specjalnie ciekawego – odparła odkładając czasopismo
- Pani Christina powiedziała, że poradzi już sobie ze wszystkim i możemy iść do domu. To co ? Idziemy ?
- Tak, pewnie – oznajmiła schodząc z okna. Wzięła swoje rzeczy i wyszła na dwór a wraz z nią jej nowa przyjaciółka.
- Gdzie mieszkasz ? Podwiozę cię – odparła otwierając swój samochód
- Dzięki, ale przejdę się. Poza tym, muszę znaleźć jakiś hotel – powiedziała cichszym głosem odwracając się w drugą stronę.
- Nie masz mieszkania ? – Polka skinęła głową, nieco zawstydzona tym, że została bezdomną – Dlaczego nie mówisz ? Zamieszkasz ze mną!
- Nie, nie mogę – prędko zaprzeczyła
- Co nie możesz ? Szukam współlokatorki, więc śmiało możesz się wprowadzisz. Chodź szybko ! – pociągnęła ją za rękę do swojego samochodu. Ta niechętnie wsiadła, a Jane rozpoczęła swój długi monolog w drodze do domu, opowiadając wszystkie historie swojego życia, przygody z chłopakami i tak przez całe pół godziny.




***




Późnym wieczorem wrócili do domu Lewandowskiego bez żadnych rezultatów. Objechali całe miasto, pytali ludzi, lecz nikt nie widział dziewczyny szczegółowo opisywanej przez poszukujących. Marco siedział na krześle popijając mineralną wodę, a Ania wraz z Robertem wpatrywali się w niego nie wiedząc jak mu pomóc.
- Dzięki za wszystko. Będę wracał. Przepraszam za zamieszanie- odparł odstawiając szklankę na blat stołu i wstając z krzesła.
- Za co ty przepraszasz, stary ? Po to jesteśmy by sobie pomagać, nie ?
- Wiem, dzięki – odrzekł mijając przyjaciół i wyszedł z mieszkania, rzucając na koniec krótkie – Cześć !
- Robert ? – kobieta spojrzała na męża, a ten już wiedział co ma zrobić. Ucałował ją czule w czoło, porwał telefon z szafki i przykucnął by ubrać swoje buty – Pilnuj go, by nie zrobił coś głupiego dodała trzymając ręce na piersi
- Wiem, wiem. Wrócę jutro rano. Kocham cię ! – zawołał jeszcze wychodząc z mieszkania. Podbiegł do bramy ogrodzenia, która otwierała się przed wyjazdem czarnego Rang Rovera. – Czekaj ! Jadę z tobą. Może coś wymyślimy przez noc. – oznajmił zapinając pasy, a Marco nic już nie mówiąc wyjechał na jezdnię kierując się do swojego mieszkania.
Dochodziła północ. Mężczyźni siedzieli popijając whisky, w tle pogrywała muzyka, a pomieszczenie oświetlała stojąca w kącie lampa. Zamyśleni, usłyszeli dzwonek do drzwi, co było dla nich zastanawiające. Marco podniósł swoje ociężałe ciało i skierował się w kierunku drzwi. Gdy je otworzył nie zastał nikogo, poza kopertą leżącą na wycieraczce. Schylił się po nią, po czym wrócił do przyjaciela. Wziął kolejny łyk trunku i otworzył biały prostokątny papier. Zawartością było kilka banknotów i liścik, zapewne od nadawcy. Obrócił go w kierunku padającego światła i zaczął czytać : Mam nadzieję, że ta kwota wystarczy by opłacić mój krótkotrwały pobyt u Ciebie. Możesz mnie posądzać o wszystko, lecz nie ukradłam nic co do Ciebie należy. Meg . Przetarł oczy ze zdumienia, po czym rzucił wszystko co trzymał w dłoniach i wybiegł z mieszkania. Robert nic nie rozumiejąc w zachowaniu Reusa ruszył za nim.
- Była tu ? Rozumiesz ?! Była ! – krzyczał biegnąc na ulicę. Stanął na środku, kręcąc się i szukając wzrokiem sylwetki brunetki.
- Kto ? – Robert stał tuż obok niego, głęboko oddychając.
- Meg. Była tutaj. Muszę z nią porozmawiać, muszę…




***




Rozdział jak rozdział, pozostawiam do Waszej oceny.
W związku z tym, że święta tuż tuż, chciałabym Wam życzyć wszystkiego co najlepsze. Promiennego uśmiechu każdego dnia, radości z życia, pogody ducha...Tego byście były tak wspaniałymi osobami jak jesteście. Macie wielkie serca ! Nigdy nie umiałam składać życzeń i nie umiem obrać tego w słowa. Ale po prostu chcę Wam życzyć szczęścia, które Was nigdy nie opuści. Dziękuję że jesteście i wspieracie mnie i towarzyszycie w mojej " literackiej " wędrówce. Wesołych Świąt ! :) 





piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział III


Rozglądał się po własnym mieszkaniu, ale czuł się niczym w całkowicie obcym mu miejscu. Nie przypominało tego mieszkania jakie zostawił kilka godzin temu. Wszystkie rzeczy leżały na swoim miejscu, podłoga lśniła a w wazonach stały świeże kwiaty, których zapach unosił się w powietrzu. Z kuchni dobiegała woń potraw, zapewne przygotowanych na obiad z myślą o nim. Stanął u progu wejścia do kuchni, w której zastał swojego gościa. Dziewczyna stała przy kuchence z nałożonymi na rękach rękawicami i wpatrywała się w zawartość piekarnika. Nie dostrzegła mężczyzny, a ten nie przypominał o swojej obecności lecz z uwagą przyglądał się czynnościom kobiety. Dawno nie czuł się w ten sposób. Nie przypomina sobie czasów, kiedy wracał do domu, w którym czekał na niego ciepły posiłek i osoba dla której... Właściwie tu sam nie wie co ma myśleć, bo na pewno dla nieznajomej nie znaczy więcej niż mógłby chcieć.
- Przestraszyłeś mnie - poderwała się trzymając w dłoniach gorące naczynie, dopiero co wyjęte  z piekarnika.
- Przepraszam, nie chciałem- odpowiedział ze skruchą w głosie i zrobił miejsce na kuchennym blacie, by ta mogła odstawić formę. Ukradkiem spoglądał na nią, w międzyczasie pomagając w nakładaniu warzyw na talerze.- Przyszli moi przyjaciele. Dla nich też wystarczy tych smakowitości ?- uśmiechnął się szerzej, a właściwie uśmiechnął się po raz pierwszy od bardzo dawna.
- Tak, na pewno. Mam nadzieję, że będzie smakowało. Zrobiłam to zgodnie z zaleceniami do twojej diety- palcem wskazała na wiszącą kartkę na lodówce i dodała- Posprzątałam też trochę, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Nie! Skądże. Bardzo ci za to dziękuję. Nie miałem do tego głowy ostatnio- mówił wyjmując sztućce z szuflady. 
Weszli do jadalni, która łączyła się z salonem, w którym żwawo gawędzili Robert z Jakubem. Na stole stał już dzbanek ze sokiem i szklanki. Marco wraz z Magdą ułożyli talerze z posiłkami i sztućce. Robert widząc piękną nieznajomą szturchnął swojego przyjaciela, po czym obaj wstali z kanapy by się przywitać.
- Właśnie! - Klasnął w dłonie młody Niemiec- Poznajcie się. To jest Meg, a to Kuba i Robert- podali sobie dłonie, lecz zapoznanie między Ostaszewską a polskim napastnikiem trwało wyraźnie dłużej.
- Miło mi cię poznać, Meg- mężczyzna widocznie kokietował znajomą swojego przyjaciela
- Ktoś tu jest żonaty- w tle dopowiadał Błaszczykowski widząc zaloty swojego kolegi z drużyny, jednak Lewandowski zignorował ów kąśliwości
- Właściwie to Magda Ostaszewska- odparła w swoim ojczystym języku, wywołują u swoich rodaków nie małe zaskoczenie.
- Polka ?! Pewnie że Polka. Widać przecież- Robert wskazywał na kobietę, po czym skierował się do Marco- Naucz się w końcu wymawiać czyjeś imiona.
- Niemałe z ciebie ziółko- Błaszczykowski śmiał się, opierając się o ramię blondyna- To dlatego nie chciałeś byśmy do ciebie przychodzili. Chciałeś mieć tylko dla siebie tę piękność. Ty niedobry !- mężczyzna żartobliwie pogroził palcem mu przed oczami, lecz jemu nie było do śmiechu, tak jak Magdzie, która widocznie się zarumieniła, zawstydziła.
- Wieczorem wezmę swoje rzeczy i już się wyprowadzę- w końcu odparła i udała się w kierunku drzwi wyjściowych.
Dopiero po chwili, Marco zorientował się, że dziewczyna właśnie wyszła. Nie zwlekając ruszył za nią, a dogonił ją tuż przed blokowiskiem.
- Zaczekaj !- złapał ją za nadgarstek, przez co dziewczyna zwróciła się w jego stronę. Spojrzała na niego swoimi wielkimi oczami, które mimo wszystko przepełnione były tak wielką pozytywną energią w stosunku do życia i ludzi. Chłopak tak bardzo się w nie zapatrzył, że nie docierały do niego żadne słowa.- Co ? A tak !- zaśmiał się sam z siebie, a wraz z nim Magda- Chciałem tylko powiedzieć, że nie musisz przecież wychodzić i możesz posiedzieć  z nami, razem, we czwórkę. I że możesz mieszkać u mnie tak długo jak zechcesz. I, że gdybyś czegoś potrzebowała, to ... to ja jestem- spojrzał na nią, ciągle trzymając jej nadgarstki.
- Wiem, ale poradzę sobie sama- odparła i odeszła.
Marco stał jeszcze przez chwilę na środku chodnika, zastanawiając się co tak naprawdę chciał na końcu powiedzieć. Powiedział, że jest, ale czy nie chciał by to ona była ? By została na dłużej, by pomogła mu stanąć na nogi, by po prostu dała mu powód by żyć...




 ***




Przemierzała kolejne odległości tutejszego miasta w poszukiwaniu jakiegokolwiek noclegu, a nawet pracy. Po długich namysłach dotarło do niej, że jeśli wyjedzie, podda się i wróci do tego, od czego chciała uciec. Dortmund miał być początkiem, a nie końcem.
Wracając już do domu swojego wybawiciela, jej uwagę przykuło  ogłoszenie wywieszone na tablicy. Podeszła bliżej by uważniej je przeczytać. Nie będąc zbytnio przekonaną, zapamiętała adres i podeszła do okienka pobliskiego kiosku by zapytać o dojście do ośrodka. Starsza kobieta z przyjemnością wyjaśniła młodej dziewczynie, którędy najszybciej dostanie się do docelowego miejsca. Podziękowała i ruszyła w tamtym kierunku.
Po półgodzinnym spacerze stanęła przed budynkiem, na którym wyraźnie pisało Kinderheim in Dortmund. Stojąc przed wejściową bramką, przypomniało jej się całe dzieciństwo spędzone w warszawskim sierocińcu. Tam się wychowała, tam nauczyła się życia, a potem tam pracowała dorywczo, z chęcią wspierała zagubione dzieci, bo nikt nie potrafił do nich dotrzeć tak jak ona sama. Tylko ona wiedziała co tak naprawdę czują dzieci, które tam trafiają.
Ostatecznie wezbrała się na odwagę i minęła bramkę po czym podeszła do masywnych drzwi wejściowych. Zadzwoniła dzwonkiem, którego dźwięk rozległ się po całym ośrodku. Już po chwili stała przed nią kobieta, również młoda jak Ostaszewska. Z wdzięcznym uśmiechem podała jej dłoń by się powitać i przedstawić swoją osobę i powód przyjścia. Po wszystkich formalnościach, obie weszły do środka.
- Jest pani pewna co do pracy tutaj ?- zapytała ją pracownica dortmundzkiego domu dziecka, podając jej kubek z herbatą.
- Tak, myślę że to dobry pomysł.- odparła
- Niech się pani dobrze zastanowi. To nie jest taka praca jak inne. To jest ogromna odpowiedzialność za dzieci, za ich psychikę...
- Wiem, doskonale o tym wiem. Pracowałam już w domu dziecka, więc wiem na czym to polega. I proszę mi nie mówić pani, lecz Magda.
- Jane. - blondynka uśmiechnęła się szeroko do nowo poznanej osoby- Dobrze, jeśli tego chcesz, to możesz z nami pracować. Możesz zacząć kiedy chcesz, nawet jutro.
Kobiety rozmawiały jeszcze przez długi czas. Nawiązała się między nimi nic porozumienia, miały podobne poglądy, więc tematów do rozmów nie brakowało. Obie bardzo dobrze czuły się we własnym towarzystwie, przez co bardzo szybko się zaprzyjaźniły.
Kiedy tutejsze słońce zaczęło się chować za horyzontem, Magda postanowiła już wracać, bowiem obawiała się nocnych powrotów przez nieznane miasto, a poza tym musi zabrać jeszcze swoje rzeczy i się wyprowadzić. Co prawda nie znalazła żadnego mieszkania, ale na jedną noc zatrzyma się w hotelu, a potem coś wymyśli. Na pewno nie zgodzi się na dłuższy pobyt w mieszkaniu Marco.
- To widzimy się jutro !- Jane odprowadziła dziewczynę do wyjścia- Może po południu wyskoczymy razem na zakupy ?
- Z wielką przyjemnością. Do zobaczenia- Magda pożegnała się i ruszyła w samotną drogę do domu.




***




Siedzieli razem oglądając film i odpoczywając przed startem Bundesligi. Robert i Kuba chcieli coś zrobić dla przyjaciela, by ten w końcu stał się takim jakim był wcześniej. Jednak wszystkie próby były nieskuteczne, nawet zwykły wieczór w męskim gronie. Marco widocznie był zajęty czymś innym, a właściwie przez cały czas spoglądał na telefon i sprawdzał godzinę. Coraz bardziej się denerwował z powodu nieobecności Magdy i żadnych oznak życia. Doskonale wiedział, że nie zna miasta, więc bardzo łatwo mogła się zgubić. Słysząc szelest otwieranych drzwi, poderwał się z kanapy i czekał na jej pojawienie się. 
- Jesteś w końcu...- podszedł z zamiarem przytulenia jej, jednak nie zrobił tego i powstrzymał się w odpowiednim momencie- Martwiłem się- mówił patrząc na nią, lecz ta unikała kontaktu wzrokowego z Niemcem
- Niepotrzebnie. Idę po swoje rzeczy
- Nie !- krzyknął przykuwając tym samym uwagę na sobie, swoich przyjaciół- Chodź- pociągnął dziewczynę za rękę na korytarz by na osobności z nią porozmawiać- Wiesz doskonale, że nie musisz. W niczym mi nie przeszkadza twoja obecność u mnie. Proszę byś...
- Nie Marco. Nie chcę tu mieszkać. Chcę w końcu zrobić coś sama dla siebie, a nie żeby każdy mnie prowadził za rękę.
- Dobrze, rozumiem. Powiedz mi tylko jedno. Znalazłaś odpowiednie mieszkanie dla siebie.
- Taaak- przeciągała, kłamiąc.
- Kłamiesz. Nie znalazłaś nic, tak ?- nie uzyskując odpowiedzi ponowił pytanie- Nic nie zlazłaś, tak ?
- Nie znalazłam, ale znajdę. Na pewno.
- Więc jak znajdziesz wtedy się wyprowadzisz jeśli tak bardzo tego chcesz. Ale na razie mieszkasz ze mną, a tu jest twój pokój- otworzył przed nią drzwi, po czym zostawił ją tam samą i wrócił do przyjaciół.
Gdy tylko usiadł na przeciw dwójki piłkarzy, ci wbili w niego pytający wzrok.
- Kto to jest ? Powiesz w końcu czy nie ?- pytali
- Dajcie mi spokój!- warknął nie mając ochoty tłumaczyć im wszystkiego od początku do końca. Ci niezadowoleni z braku informacji, pożegnali się z nim i wyszli, wpędzając tym samym Niemca w poczucie winy i nieuprzejmość wobec nich.




***




Tutejsze słońce budziło się do życia, wraz z wszystkimi mieszkańcami, którzy zaczęli zapełniać ulice Dortmundu. 
Po porannej toalecie, ubrana w najlepsze ubrania opuściła pokój i weszła do kuchni, w której zastała bardzo zdenerwowanego Reusa. Otwierał wszystkie szafki i szuflady poszukując czegoś. Miała dobre serce i zawsze chciała pomagać, więc postanowiła zapytać cóż się takiego stało.
- Co się dzieje ?- zapytała, a mężczyzna spojrzał na nią chłodnym wzrokiem. Tym samym gdy się poznali na klatce schodowej.
- Gdzie ona jest ?!- krzyknął
- Ale co ?
- Nie udawaj kretynki! Moja karta kredytowa. Ukradłaś ją !- kierował pod jej adresem przykre obelgi, które jednocześnie były jednym, zwykłym kłamstwem
- Słucham ?- odpowiedziała łagodnym głosem- Myślisz, że ci ją ukradłam ? - dodała, a do jej oczu napłynęły łzy, które szybko otarła rękawem koszuli
- To co ? Sama zniknęła ?! Jesteś złodziejką a ja idiotą, że pozwoliłem ci tutaj zostać !
- Nie wierzę. Jak możesz twierdzić... Nie ukradłam jej !
- Przestań pieprzyc- wściekły, uderzył pięścią o kuchenny blat- Ukradłaś ją bez skrupułów, lecz teraz mi ją oddasz!
- Nie będę tego słuchać- odwróciła się, lecz mężczyzna zatrzymał ją, kurczowo trzymając jej nadgarstki. Syknęła z bólu, czując z jaką siłą ją przytrzymuje.
- Puszczaj! Nie ukradłam nic !- uwolniła się i pobiegła do pokoju, w którym znajdowała się spakowana torba. Wzięła ją prędko i  z płaczem wybiegła z mieszkania.





***




Mam nadzieję, że choć troszkę się spodobało. Dziękuję, że czytacie i komentujecie :)
Następny rozdział, za tydzień w piątek .
Pozdrawiam
Patrycja