środa, 4 listopada 2015

Epilog

Czasem wydaje ci się, że nie masz nic, a tak naprawdę masz wszystko. A czasem wydaje ci się, że masz wszystko,  a nie masz nic.


Stawiała pojedyncze kroki, idąc wzdłuż miejscowego dworca. Ciągła za sobą walizkę, niewielką, przez co momentami odwracała się za siebie, by mieć pewność, że wciąż ją ma. Mroźny wiatr targał jej włosami, które utrudniały patrzenie przed siebie. Nie mając już siły by iść dalej, choćby na przystanek autobusowy, usiadła na drewnianej ławce, wcześniej strzepując z niej delikatną pokrywę śnieżną. Czuła jak ciało odmawia jej posłuszeństwa. Chwilami zastanawiała się czy bardziej ją ono boli, czy dusza, która w tej chwili miała na sobie tysiące ran, które pewnie już nigdy się nie zagoją. Teraz każde najmniejsze wspomnienie uderzało ją z podwójną siłą, przez co opadała nie mogąc się już podnieść. A teraz nie miała nikogo, kto pomógłby jej wstać, kto podał by dłoń.


- Dlaczego to zrobiłeś? Nie miałeś prawa... - zaczęła gniewnym głosem.
- Dlaczego? Nie wiesz tego? Może dlatego, że mi tego brakowało, ciebie mi brakowało. Może dlatego, że chcę cię przy sobie mieć, chcę cie przy sobie zatrzymać już na zawsze. A może dlatego, że cię kocham? Nie miałem prawa? A do czego ja jeszcze mam prawo? Nie mogę cię pocałować, nie mogę cię dotknąć...A mogę chociaż na ciebie patrzeć? - jego głos był inny. Jednocześnie smutny i rozzłoszczony.
- O co ci chodzi?!
- O co mi chodzi?! O co tobie chodzi! Gubię się w tym, rozumiesz?  Dlaczego my nie potrafimy ze sobą rozmawiać? Dlaczego zaraz zaczyna się kłótnia? Ja nie chce się kłócić, nie chcę cię tracić. Zrozum, że mi...na tobie zależy. Na tym by być z tobą. Wiesz dlaczego nie chcę się z tobą przyjaźnić? Bo boję się, że tak cię stracę.
- Wiesz, że mnie nie stracisz. Jak możesz tak myśleć... - próbowała go jakoś...pocieszyć? Chyba tak.
- Widzisz, najwidoczniej mogę. Ja nie będę potrafił być twoim przyjacielem. Nie mogę powiedzieć, że gdy nadarzy się okazja, to cię nie pocałuję. Pewnie nie będę mógł się oprzeć i to zrobię. Gdy zobaczę, że ktoś inny, jakiś obcy facet się do ciebie zbliży...nie będę miał zahamowań. Wiesz co? Czasami, gdy jesteś obok, gdy my jesteśmy sami, mam ochotę zamknąć nas w pomieszczeniu tak, byśmy nigdy z niego nie wyszli. Mam wtedy takie głupie myśli...Wydaje mi się wtedy, że nikt mi ciebie nie zabierze, że będziesz moja, tylko moja...Tak bardzo...tak cholernie bardzo mi na tobie zależy. Meg, ja cię kocham... - w oczach widać było łzy - Kocham i nie potrafię przestać. Co mam zrobić byś ty...
- Nie rób nic.
- Nie mogę, rozumiesz? Nie mogę siedzieć i bezczynnie patrzeć jak odchodzisz.
- Myślisz, że odejdę?
- A nie odejdziesz? - zapanowała cisza, która dla niego oznaczała jedno, Jednak po chwili, dziewczyna odpowiedziała
- Nie. - tyle, że nie była tak do końca pewna...


Pojedyncze łzy zaczęły spływać po jej zziębniętych policzkach, a drobne  łzy już po chwili zamieniły się w gorzki płacz, którego nie mogła powstrzymać. Mijały kolejne minuty, czas płynął nieubłaganie a ona siedziała, niczym bezdomna, owinięta puchową kurtką, cała zapłakana. Kiedy zaczęło robić się coraz ciemniej i ciemniej, powoli starała się otrząsnąć. Z kieszeni wyjęła chusteczkę, którą nieco otarła zmoczoną od płaczu twarz i ruszyła przed siebie. Czuła na sobie ten pytający wzrok przechodniów, którzy mijali ją na chodniku. Jednak teraz, nie miało to dla niej znaczenia. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim dawnym, nieco przyciasnym mieszkaniu w starej kamienicy. Położyć się na łóżku, którego szczerze nienawidziła, przez sprężyny materaca, które tak bardzo wgniatały sie w jej kruche ciało, każdej nocy. Ale teraz...teraz tęskniła za nim. Za całym mieszkaniem, które było jej własnym, małym kątem. W którym tak naprawdę czuła się dobrze. Przez te kilka miesięcy w Dortmundzie, nie znalazła takiego miejsca. Nie było nim ani mieszkanie Jane, ani mieszkanie...jego. Czuła w nich pustkę, dziwny chłód, brak uczuć. Czuła się tam źle, choć próbowała sobie wmawiać, że tam jest jej "dom". Tak jednak nie było. Jej dom był tutaj. Na przestrzeni tych kilkunastu metrów kwadratowych, w których mieściła się łazienka, kuchnia i pokój będący jednocześnie salonem, sypialnią, gabinetem i przedpokojem.
Przekroczyła próg wejścia a podłoga wewnątrz zaskrzypiała. W środku było ciemno i chłodno. Podeszła do okna, odsuwając bordowe zasłony, które nadawały mroczny klimat mieszkania. Spojrzała na zewnątrz. Niby zwyczajny widok: ulica pokryta śniegiem, idący nią ludzie, kilka bezlistnych drzew, latarnie, następna kamienica po drugiej stronie i malutki sklepik na rogu. Jednak ten pozorny widok, wywołał na jej twarzy skromny uśmiech. Wzięła z kanapy jej ulubiony koc, o którym zapomniała, by wziąć go ze sobą do Niemiec, a teraz okryła się nim, usiadła na podłodze przed oknem i popadła w melancholijny stan rozpływania się nad widokiem, zapominając choć na chwilę o ostatnich dniach...tygodniach...miesiącach...





***


-Nie możesz twierdzić, że mnie znasz, bo tak nie jest. Nie wiesz o mnie nic, poza tym co sama Ci powiedziałam. Nie należę do Twojego świata i nigdy się w nim nie odnajdę. Nie chcę od Ciebie niczego, nie chcę byś się mną interesował. Zapomnij o tym, że istnieję. Ty nigdy nie dowiesz się co czuję, bo nie przeszedłeś przez to co ja. Nie jesteś dzieckiem wychowanym w bidulu...
- Nie widzisz tego co jest między nami ? Naprawdę tego nie dostrzegasz ?... Zmieniłaś mnie. Zmieniłaś na lepszego człowieka i jestem Ci za to wdzięczny. Teraz ja chcę odmienić Twe życie, chcę by nabrało barw. Nie ma dla mnie znaczenia to gdzie się wychowałaś, lecz to jaką jesteś osobą. Jaka jesteś dla mnie.Pozwól mi tylko Ciebie poznać. Daj mi szansę...tylko o to proszę. Ja Cię kocham.



Od kilkunastu godzin wspomnienie tej krótkiej wymiany zdań rozbrzmiewało w jego głowie. Wydawało mu się, że z każdą mijającą chwilą jest coraz głośniejsze i już za chwilę, wszyscy to usłyszą. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Miał naiwną nadzieję, że to wszystko to najgorszy koszmar w życiu, że zaraz się obudzi i wszystko będzie tak jak dawniej. Tyle, że to nie sen. To koszmarna rzeczywistość.
 - Marco otwórz! Wiem, że tam jesteś! - zza drzwi dobiegało wołanie Nicka. Młody Niemiec starał nic sobie nie robić z obecności przyjaciela, który dobijał się do drzwi. Lecz, gdy tamten nie zamierzał choćby na chwilę odpuścić, Marco podniósł swoje ciało z podłogi by następnie w żółwim tempie pójść otworzyć drzwi sąsiadowi.
- Po co przyszedłeś? Popatrzyć sobie na moją życiową tragedię? Ponabijać się ze mnie? Znowu dać mi jedno z twoich cudownych kazań o tym jak powinienem był się zachować? Jeśli tak, to najlepiej idź już stąd w cholerę... - już chciał ponowie zamknąć drzwi, gdy mężczyzna stojący tuż przed nim powstrzymał go ruchem ręki.
- Przyszedłem z tobą posiedzieć. Nie powinieneś być teraz sam. - po tych słowach wszedł do środka nie patrząc czy jego przyjaciel tego chce czy też nie. Lecz po chwili ten dołączył do niego i obaj usiedli na kanapie w salonie.
Czas mijał, na dworze robiło się coraz ciemniej i zimniej. W mieszkaniu za to panowała idealna cisza, której nikt nie zamierzał przerywać. Słychać było jedynie tykanie zegara, który wisiał w przedpokoju.
- Nie wierzę, że właśnie tak to miało się zakończyć. - odparł w końcu Reus. nerwowo przesuwając dłoń po siedzisku kanapy.
- Bo na pewno nie miało. Spieprzyłeś to. Przykro mi to mówić, ale...
- Ale taka jest prawda. Wiem. - spojrzał na niego po czym znowu utkwił wzrok w podłodze. - Nie wiem co sobie myślałem, nie wiem co czułem, nie wiem czego pragnąłem. Jedyne co wiem, to to, że straciłem coś najcenniejszego co dane mi było kiedykolwiek mieć.
- Nie zamierzasz tego ratować?
- Nie. Już tyle razy prosiłem o drugą szansę, o to by kolejny raz mi zaufała. Nie mogę znowu ją o to prosić, nie mam już prawa. Po prostu muszę pozwolić jej odejść. Ona nigdy nie będzie ze mną szczęśliwa, wiem to. Nie potrafię dać jej szczęścia na które ona zasługuje...
- Jesteś tego pewien?
- Tak...Niestety tak... Kocham ją, kocham jak wariat ale nie potrafię panować nad tym uczuciem. Nie wiem co się ze mną dzieje. Zwyczajnie nie wiem...
- Kochasz Emily?
- Emily? - spojrzał na niego wymownym spojrzeniem.
- Tak, Emily.
- Nie!...Nie! Przecież kocham Meg...tylko Meg - odparł choć nie do końca był pewny co do swoich uczuć. - Dobra, nie wiem co do niej czuję. Może to sentyment do tego co było kiedyś...Nie wiem! Rozumiesz? Nie wiem... - rozłożył bezradnie ręce.
- Czego ty tak naprawdę w życiu chcesz? Wszystkiego? Tak się nie da. Obudź się, Reus. Zacznij doceniać to co masz a nie szukaj nowych przygód. Straciłeś Meg, przez własną głupotę. Może to da ci powód by dorosnąć w końcu i wyciągnąć jakiekolwiek wnioski.
- Jakie wnioski?! Że nie powinienem, że nie wolno mi było jej zdradzić?! Tak, wiem to już! Wiem...Idź już, zostaw mnie samego.


Miał dziwne wrażenie, że mimo upływu tych kilkunastu miesięcy nic się nie zmieniło, że wciąż jest tak, jak było dawniej. Wydawało mu się, że w tej właśnie chwili stoją na samym szczycie wieży Floriana, gdzie zabierał ją każdego miesiąca. Zawsze ją obejmował, przytulał się do niej i czuł, że ją kocha. To tam spotkał ją po raz pierwszy, to tam zabierał ją na randki, to tam wszystko się zaczęło. Jednak w tamtej chwili to było dla niego tylko wspomnieniem, zwykłym sentymentem do tego co kiedyś było, do tego co czuł. Teraz nie był na wieży Floriana, teraz nie był na randce, teraz nie było tym co kiedyś. Teraz przyszedł do kuchni po kolejne kieliszki, które goście tłukli szybciej niż on nadążał je zmieniać. Nie lubił odgrywać roli kelnera, ale czego miałby nie zrobić dla ukochanej siostry, która właśnie świętowała swoje urodziny?
- Dobrze się bawisz? - dobiegł go głos zza pleców. Znał go. Jeszcze do niedawna ten właśnie głos słyszał po każdym przebudzeniu, to właśnie on uśmierzał każdy ból, po prostu był dla niego wszystkim. A teraz?
- Emily... - odwrócił się dostrzegając niezbyt wysoką blondynkę, uśmiechniętą, z lampką wina w dłoni.
- Tak, to właśnie ja. - zaśmiała się po czym odstawiła szklane naczynie i podeszła by przytulić mężczyznę. 
To był ten moment, w którym, w nich obojgu coś się odrodziło na nowo. Tak, jakby dawne uczucie właśnie odżyło, zapłonęło tym samym ogniem co kiedyś. Widział jej oczy, te same, duże, zielone, które pokochał zaraz jak je zobaczył. Dotykał jej dłoni, jej ciała, jej twarzy. Czuł jej bliskość, jej ciepło, jej zwykłą obecność. Czuł wszystko to, co było dla niego najważniejsze od zawsze. W końcu poczuł jej usta, tak ciepłe i czułe jak zawsze. Trzymając dłonie na jej biodrach przyciągnął ją kurczowo do siebie a ich, początkowo niewinny, pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny.
- Marco, gdzie masz... 
Czar prysł. Niczym bańka mydlana unosząca się nad ziemią. W jednej chwili pojął co właśnie zrobił, co właśnie stracił, nieodwracalnie. 
- Meg, zaczekaj! To nie tak!- nie patrząc na nic i nikogo, ruszył za dziewczyną, która przedarła się przez tłum ludzi by po chwili stać już przed drzwiami domu. - Stój! - w ostatniej chwili złapał ją za rękę a ona odwróciła się w jego stronę. Jedyne co zapamiętał to jej spojrzenie, jej wzrok pełen łez i rozczarowania. Pokręciła głową z niedowierzania, wyrwała się i wybiegła jak najszybciej tylko mogła. Nie pobiegł za  nią. Nie tym razem. Pozwolił jej odejść. Bo wiedział, że tak będzie najlepiej. Ale czy na pewno?






***


Czasem przyłapuję się na tym, że myślę o Tobie. Nieprzerwanie od długiego czasu. Siedzę, patrzę przed siebie i wspominam wszystko co nas dotyczyło. Ale po chwili wstaję, zapominam i idę dalej. A gdy przychodzi wieczór, to wszystko powraca, każdego dnia. W łóżku, poza mną nie ma nikogo. I gdy się położę, przytulam poduszkę i wyobrażam sobie, że to Ty. Wtedy łatwiej mi zasnąć. Zasypiam z myślą, że gdy się obudzę, zobaczę Cię. Rano spotyka mnie rozczarowanie i jedyne co czuję to gorzki ból. Ale tak najwidoczniej miało być. Czas się z tym pogodzić. To co było, już nie powróci. Nigdy więcej. Mam tylko nadzieję, że o mnie nie zapomnisz, a miłość, nasza miłość będzie wieczna, nawet jeśli już nigdy się nie spotkamy.



Byłeś najlepszą i najgorszą rzeczą, 
jaka spotkała mnie w życiu.


Byłaś i będziesz już zawsze największą 
miłością mojego życia, 
nadzieją na lepsze jutro.







Koniec








***


Mam tak wiele do napisania, tak wiele do wytłumaczenia, że właściwie nie wiem od czego zacząć. Dziwnym uczuciem było napisanie tutaj czegokolwiek po tak długiej przerwie. Bardzo długiej przerwie. Miało być kilka dni, prawda? Nie było. Wiem, doskonale o tym wiem. Pisałyście, dopytywałyście co dalej. Uciekałam przed tym. Przez długi czas nie potrafiłam się pogodzić z końcem tego wszystkiego. Odwlekałam to tak długo jak tylko się dało. Przez długi czas nie potrafiłam napisać zakończenia. Nie chciałam. Żyłam naiwną myślą, że tutaj wrócę, że będzie tak jak kiedyś. Ale nie. Nadszedł czas by to zakończyć. Zakończyć, zamknąć ten rozdział i się pożegnać. Pisanie tych opowiadań przez długi czas było dla mnie wszystkim. Było terapią, ucieczką, przyjemnością, nauką, zabawą. Ale z czasem zaczęło przeobrażać się w obowiązek, w zadowalanie kogoś na siłę. A to nie tym polega, prawda? Pisanie już nie jest dla mnie tym co kiedyś, pisanie takie jak tutaj. Czasem lubię coś napisać, ale coś dla siebie, coś czego nikt nie przeczyta. Przygoda z bloggerem, z pisaniem fan fiction była jedną z najlepszych rzeczy jaka mnie w życiu spotkała. Udowodniłam sobie, że to co robię, nie jest takie złe, że komuś mimo wszystko to się podoba. Pisanie na swój sposób mnie rozwinęło. Nie wiem czy to dobrze czy nie, bo jak zaczynam coś pisać to nie potrafię zakończyć. Dlatego gdy tylko widzę limit słowny to jestem przerażona! 
Poznałam tutaj też wiele wspaniałych osób, które zawsze gdzieś tam w pamięci będę miała. Przez te dwa lata otrzymałam od Was tak wiele wsparcia, zrozumienia, że kiedyś powiedziałabym, że to nie możliwe, że ja na to nie zasługuję. Gdyby to było możliwe, chciałabym przytulić każdą osobę, KAŻDĄ!, która choć raz zajrzała na którykolwiek blog. A Ci, którzy byli tutaj tak naprawdę od początku, mają dla mnie szczególne znaczenie. W słowa tego nie ujmę, ale chciałabym Wam wszystkim tak strasznie mocno i gorąco podziękować za to wszystko co razem tutaj przeżyłyśmy. Dziękuję za każde wyświetlenie, za każde przeczytanie, za każdy komentarz, za wszystko. Wiem, że nie miałyście ze mną łatwo. Szczerze, to Wam nawet współczuję.Ale dałyście radę i gratuluję Wam za to! 
Trochę inaczej to wszystko miało wyglądać. Miało to być jeszcze mnóstwo rozdziałów, miały być inne opowiadania, które wciąż gdzieś tam tkwią w mojej głowie. Ale niestety, to koniec. Koniec mojej przygody z bloggerem. Zaczęłam studia i mój czas, który mam tego wszystkiego nie pomieści. Trochę mi szkoda, i strasznie smutno, że to naprawdę koniec...Kiedyś, kiedyś tam, może wrócę. Ale już teraz wiem, że to będzie nie powiązane z tym co było do tej pory. Ten rozdział właśnie się zakończył. 
Choć jest coś co nigdy nie minie, co chyba już zawsze będzie stałe. Miłość do Borussii Dortmund. Do klubu, który jest jak powietrze, który nadaje sens wszystkiemu, który jest siłą. Jest wszystkim. I tego zawsze będę się trzymała. Bez względu na to co ktoś powie, pomyśli, ja śmiało mogę mówić, że w moich żyłach płyną żółto- czarne barwy a serce jest w Dortmundzie. 
Podsumowując to co najważniejsze, chcę każdemu z osobna przekazać podziękowania i życzyć Wam wszystkiego co najlepsze!
DZIĘKUJĘ! ♥




Jest jeszcze coś o czym chciałabym napisać, choć nie wiem czy powinnam, czy "wypada" i  nie wiem jak się za to zabrać. Ale może jest tutaj ktoś, ktoś podobny do mnie, a nawet jeśli nie, to chcę napisać o czymś, o czym warto wiedzieć, lecz mało kto o tym mówi, chce mówić. 
Ci, którzy są ze mną tak naprawdę od samego początku, wiedzą dlaczego tak naprawdę prowadziłam blogi, dlaczego i po co pisałam, jaka jestem i kim jestem.
Właściwie to ja sama nie wiem kim jestem i jaka jestem. Skomplikowana, to chyba najlepsze określenie. Jestem dziewczyną, która ma za sobą taki okres czasu, o którym z jednej strony zapomniała by za wszelką cenę, a z drugiej jest jej lekcją, może najważniejszą w życiu. Żeby nie przeciągać, nie wprowadzać, powiem wprost: samookaleczenie. Problem, który dotyczył mnie przez długi czas, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. Problem, który mnie wyniszczał. Nie chodzi nawet o ciało,które na tym cierpiało, lecz o psychikę. Nie chcę robić z siebie życiowej ofiary, że jest mi ciężko, czy było. Tutaj nie chodzi o to bym opisywała swoje życie, bo po co? Chodzi mi o to, że każdy ma problemy, mniejsze czy większe, ale je ma. Chcę Wam powiedzieć, że każdy problem jest ważny. I to, że jeśli dla kogoś jakiś tam problem jest drobnostką, to już dla drugiego człowieka ten sam problem będzie niczym góra lodowa. Każdy człowiek jest odrębną jednostką, innym charakterem i osobowością. Jeden jest słabszy, drugi silniejszy. Jeden jest odważny, drugi boi się nawet odezwać do drugiego człowieka. Pamiętajcie, by nie lekceważyć problemów innych. Nie wyśmiewajcie! Nie dajcie drugiemu człowiekowi powodów by uwierzył, że jest słabeuszem, że jest nikim. Bo tak nie jest! Otwórzcie oczy! Nie patrzcie tylko na siebie, na swoje "ja". Zobaczcie w drugim człowieku człowieka. Nie kogoś kto ubiera się tak i tak, ma telefon taki i taki, mieszka tu i tu. Nie oceniajcie ludzi po ich sytuacji życiowej. Że ktoś ma takie życie a nie inne nie czyni go gorszym człowiekiem. Nie odtrącajcie ludzi, którzy są nieśmiali, nieufni, zamknięci w sobie. Ja jestem taką osobą. I wiem jak jest ciężko, gdy idziesz do szkoły, widzisz tłum ludzi ale nikogo bliskiego, z kim mógłbyś pogadać. A nie ma nic gorszego, gdy ktoś wytyka Cię palcem, mówi, że jesteś dziwny, tylko dlatego, że jesteś nieśmiały. Wiele się zmieniło na przestrzeni lat, jesteśmy innymi osobami. Pamiętajcie, że jeśli kogoś zranicie, obrazicie, zrobicie cokolwiek złego, niemiłego drugiej osobie, to ona różnie może to odreagować. Jeden się zaśmieje i odpowie Ci tym samym, a drugi...drugi zamknie się na świat, na ludzi, zamknie się w sobie i swoim pokoju, gdzie będzie płakał, ciął się, obwiniał o wszystko. Aż w końcu, zechce się zabić. Bo stwierdzi, że jego życie nie ma już sensu. Uwierzcie, słowa ranią bardziej niż czyny. A jeśli znacie kogoś kto ma problemy, kto sobie nie radzi, starajcie się pomóc. Nie chodzi o to by mówić niczym zawieszona płyta, że wszystko będzie dobrze, lecz o to by zwyczajnie usiąść z taką osobą w ciszy i być. By wiedziała, że nie jest sama. Powtórzę to jeszcze raz, otwórzcie oczy. Zobaczycie wtedy znacznie więcej. Przede wszystkim to, czego wcześniej sami nie chcieliście widzieć. Człowieka nic tak nie niszczy jak otoczenie, w którym przebywa. I pamiętajcie, że Wy tez dla innych jesteście otoczeniem. Nie róbcie czegoś co za parę lat zaczniecie sobie wypominać "bo nie potrzebnie mówiłam, że jest gruba, nie potrzebie mówiłam, że jest brzydka, nie potrzebnie mówiłam, że jest biedna bo ma zwykłe trampki za 20zł a nie vansy za 200zł. Nie bądźcie płytcy i nie oceniajcie po tym co człowiek ma na sobie. Bo może mieć najpiękniejsze ubrania, a najbrzydszą duszę i serce. Żyjcie dla siebie i dla drugiego człowieka. Każdy potrzebuje mieć obok siebie kogoś bliskiego. I wiele osób powie, że nie prawda, że "ja nie potrzebuję nikogo". Nieprawda. Sama tak powtarzałam na każdym kroku. I szczerze? Zawsze gdzieś tam głęboko we mnie było to pragnienie, by ktoś mnie lubił, by ktoś mnie kochał, by ktoś po prostu był. I w każdym z Was też to jest, nawet jeśli nie potraficie się przyznać. Czy chcecie, czy nie, żyjemy wszyscy wśród ludzi. Nawet jeśli czujemy się samotni, odtrąceni, musimy znaleźć sobie kogoś kto będzie naszym wsparciem, kto poda nam dłoń gdy upadniemy. Nie ważne czy ta osoba mieszka tuż obok czy na drugim koncu kraju i może nigdy jej nie spotkasz, a może  w całkiem innym państwie. Ważne by ktoś był. I Wy bądźcie dla kogoś. 
Może jest to dla Was nudne, zabawne (?), niezrozumiałe, niepotrzebne, ale kiedyś może Wam to sie przydać. 
I pamiętajcie, że ja tu jestem. Wiecie gdzie mnie szukać, więc w razie potrzeby - piszcie. Trzymajcie się! 





Pozdrawiam, Patrycja


czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział XXVI

Happy end? Sądzisz, że to właśnie teraz? Dlaczego? Bo już wystarczająco przeżyli i w końcu zasłużyli na szczęście i by być razem? A może to dopiero początek? Może te rozstania i powroty, kłótnie były początkiem czegoś co przyniesie ból, łzy i cierpienie. Przecież to nie bajka. To życie. Życie, gdzie "na tysiące godzin kilka minut szczęścia". Szukają swojego szczęścia, a gdy już je mają - wymyka im się ono z rąk. Nie wiedzą dlaczego tak jest. Może na to zasłużyli? Każdemu pisany jest jakiś los...Ich, jest właśnie taki. Oboje spotkali siebie, pokochali się. Zechcieli dzielić ze sobą życie. Tyle, że im to nie udaje się. Nie są szczęśliwi, ale też nie nieszczęśliwi. Trochę to dziwne. Dziwny jest ten stan. Stan bycia pomiędzy. I nie wiesz co zrobić, co wybrać. Boisz się. Tak - boisz się. Że wybierzesz źle, że coś zniszczysz, że będziesz nieszczęśliwy, że...stracisz coś co dla ciebie jest najważniejsze. Rozumiesz, prawda? Może właśnie teraz dopadł cię ten stan. Co zrobisz? Pewnie jeszcze nie wiesz. A oni? Czas pokaże...Czy będą razem, czy znów coś ich poróżni...na zawsze.
Stali, patrzyli sobie w oczy, ale nic nie mogli dostrzec. Może jedynie łzy, które szkliły się, pojedynczymi strumieniami spływały po policzkach. Trzęsli się z zimna, oddychali szybko a każdy oddech mroził ich wnętrze.
- Powiedz coś... - wyszeptał niepewnie zachrypniętym głosem. - Powiedz, że ty też...
- Że co ja?
- Nie wiem...Że tez coś czujesz, cokolwiek. Powiedziałem ci, że cię kocham. Chcę wiedzieć czy ty...- zawahał się. - Czy ty też...czy ty mnie kochasz? - spojrzał jej głęboko w oczy, ale ona milczała. A z każdą kolejną chwilą, jego serce pękało. Wyznał jej swoje uczucia, prawdziwie ale ona, nie wyznała mu swoich.  - Nie uwierzę w to, że nic nie czujesz do mnie.
- Dlaczego? - zapytała oschle. Nie wiedziała dlaczego tak się zachowuje. Dlaczego nie mówi mu prawdy.
- Bo gdyby tak było, to ciebie by teraz tutaj nie było. A jesteś, przyjechałaś.
- Przyjechałam tylko dlatego, że...że... - nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Zdenerwowało ją to. Sama doprowadziła do tego momentu rozmowy i nie potrafi z tego wybrnąć.
- No właśnie. - uśmiechnął się delikatnie widząc jej bezradność.
- Co no właśnie? Co no właśnie?! Przyjechałam bo się martwiłam o ciebie, że coś ci się stało!
- Kocham patrzeć jak się denerwujesz. - pogładził jej twarz.
- Przestań się nabijać! - krzyknęła obrażona, co jeszcze bardziej go rozbawiło.
- Chodź tu do mnie. - przyciągnął ją mocniej do siebie i przytulił.
- Nienawidzę cię! - powiedziała chowając się w jego ramionach.
- Też cię kocham... - kochał ten moment gdy trzymał ją w ramionach a ona była tylko jego, a on - jej. Nie przypomina sobie momentu by kochał kogoś bardziej kiedykolwiek. Magda jest dla niego wszystkim.
- Będziemy już wracać do domu. - odsunęła się od niego, spojrzała w kierunku Nicka, który stał w drzwiach domku i przygladał się im od dłuższej chwili.
- Wracać? My? - zdziwil się i spojrzał także na swojego przyjaciela. Przeszła mu przez głowę myśl, że gdy Nick wspominał mu kiedyś o nowym mężczyźnie w życiu Meg, to miał na myśli...siebie samego. Ale to nie mogło być prawdą. Szybko wyzbył się głupich podejrzeń.
- Tak. Wiemy, że wszystko z tobą w porządku to wracamy do Dortmundu i czekamy na ciebie...
- Myślisz, że pozwolę ci się stąd ruszyć? Nie ma mowy! On niech jedzie, ale ty zostajesz! I chodź do środka, bo zamarzniesz mi całkiem. - objął ją ramieniem i zaprowadził w kierunku domu. Nie wyobrażał sobie, że znów miałby pozwolić jej wyjechać, odejść od niego. Choc właściwie ostatnio to on uciekł, on wyjechał.
- Nic tu po mnie. - rzekł średniego wzrostu brunet, zasuwając zamek swojej kurtki pod samą szyję. - Nie zróbcie nic głupiego i opiekujcie się sobą. - w jego słowach słychać było troskę i opiekuńczość. Mimo, że nie był zbyt wiele starszy od swoich przyjaciół, to tę różnicę było widać w jego zachowaniu. Był rozważny, ostrożny, zawsze szukający racjonalnego rozwiązania i nigdy się nie poddawał. Dla Marco jest niczym starszy brat. Jest zawsze wtedy, gdy ten go potrzebuje. Pocieszy, rozbawi, ale i przywróci rozsądek do głowy gdy tego potrzeba. To baczny obserwator, który zawsze jest na drugim planie, ale przez to wie więcej, widzi więcej. - Widzimy się wkrótce w Dortmundzie! - zawołał na pożegnanie i ruszył w kierunku drzwi. Nagle podbiegł do niego przyjaciel.
- To ty? - trzymał go kurczowo za ramię i patrzył wrogim spojrzeniem.
- Co ja? - niczego nie rozumiał. Dopiero gdy Marco spojrzał na Meg, ten wszystko zrozumiał. - Widać jeszcze nie dorosłeś. A chyba najwyższa pora. - zaśmiał się ironicznie i wyszedł.




***



Siedziała na skraju kanapy, patrząc się w płomień kominka, który znajdował się przed nią. Była nerwowa i niespokojna. Kurczowo trzymała swoje drobne dłonie na kolanie, a co pewien czas poprawiała swoje włosy, które opadały jej na oczy.
- Co się dzieje? - zapytał, gdy tylko usiadł obok. Położył dłon na jej udzie, ale ona prędko odepchnęła ją i uciekła wzrokiem w przeciwną stroną. - W porządku. - nie do końca rozumiał jej zachowanie. - Musimy porozmawiać. I to teraz. Nie uciekniemy od tego, dobrze o tym wiesz.
Milczała. Co chwilę odwracała wzrok w jego stronę, ale nie potrafiła na dłużej spojrzeć mu prosto w oczy.
- Meg? - w końcu ujął jej twarz, oparł swoje czoło o jej i zamknął oczy. Wystarczył mu dotyk. Wystarczyła mu świadomość, że ona jest obok. -  Co się z nami stało? Przecież było nam dobrze, było wspaniale pod każdym względem. I coś pękło. Powiedz mi ty, co się stało? - jego głos drżał. Rozmowa była dla niego bolesna.
- Ty to zniszczyłeś. Rozumiesz? Zniszczyłeś...nas. - ujmując jej twarz, czuł łzy na jej policzkach.
- Nie płacz, proszę...Twój płacz jest dla mnie bolesny.
- To poczuj ten sam ból, który ja czułam gdy zniknąłeś. Wyjechałeś a mnie zostawiłeś. Znudziłeś się? Szybko! - wyrwała się z jego objęć i stanęła przy oknie. Skrzyżowała ręce i wbiła wzrok w mroczną przestrzeń rozpościerającą się za szybą. Czuła jak się zbliża. Jak niepewnie stawia kroki. - Odsuń się, zostaw mnie... - nie miała siły by krzyczeć, by walczyć z nim i ze sobą.
- Nie. Nie mogę. Nie mogę cię stracić. Meg ja cię kocham, rozumiesz?
- Co mi z twojej miłości? - odwróciła się gwałtownie w jego stronę i zaraz tego pożałowała. Byli blisko siebie, czuli swoją wzajemną bliskość. Ich ciała stykały się ze sobą. Jego dłonie spoczęły na jej talii, przez co swobodnie mógł ją przyciągnąć jeszcze bliżej do siebie.
- Nie. Nie rób tego. Nie zbliżaj się, zostaw mnie. – nie była do końca pewna czy tego właśnie pragnie, jego oddalenia. Chciała jego bliskości, ale teraz wydawało się jej to nierealne, niemożliwe. Nie wiedziała co czuje. Nie wiedziała, czy jest sens dalej to ciągnąć, ten ich „związek”. On nigdy nie byłby normalny. Przecież ona jest zwyczajną dziewczyną, a on? Też, ale zwyczajny inaczej. Jest na ustach pracy całego świata, a ona nie chce się w to mieszać.
- Dlaczego mnie odtrącasz? Wiem, że nie jestem idealny, ale nikt nie jest. Spróbujmy, spróbujmy być razem. Jeśli zawiodę, zechcesz odejść – nie będę cię zatrzymywał. Ale daj nam szansę. Ostatnią, proszę… - ponownie łamał mu się głos. Wiedział, że oboje są na granicy. W każdej chwili znów mogą być razem, ale też w każdej chwili mogą stać się dla siebie obcymi ludźmi. – Powiesz coś?
- Marco, ty naprawdę tego nie widzisz?
- Czego? – zdziwił się.
- Tego…że my nie pasujemy do siebie.
- Ale o co ci chodzi? O to, że ja jestem znany, a ty nie? O to, że nasza znajomość wygląda tak jak wygląda? O co do cholery!
- Właśnie o to… Nie dogadujemy się, Marco. Przez chwilę jest fajnie a potem…jest jak jest. Ja chyba nie potrafię być z kimś takim jak ty… Nie wiem czy jestem w stanie angażować się w związek, w którym nie będzie ani chwili spokoju, gdzie cały czas ktoś będzie czekał na nasze potknięcie, na każdą nową plotkę… Poza tym, to byłby ten związek, gdzie ja nie będę jedyną kobietą w twoim życiu.
- Co ty pieprzysz? Jak to nie będziesz jedyna?!
- Pojawiła się Emily. Twierdzisz, że to nie ma dla ciebie znaczenia, że jest dla ciebie nikim, ale ja widzę… Widzę, że myślisz o niej. Przyjechałam tutaj i co? Zastałam cię w towarzystwie innej kobiety. Ciągle wyjeżdżasz… skąd mam wiedzieć, że tam…- zacisnęła pięści.
- Ty mi nie ufasz?
- Nie chodzi o zaufanie.
- To o co?! – krzyknął.
- Nie wierzę w to, że ty naprawdę mnie kochasz.
- To co mam zrobić byś uwierzyła?
- Marco… - uśmiechnęła się delikatnie. – Nie rób nic, to nie ma sensu. My nie mamy przyszłości, po prostu… nam nie wyszło.
- Ale…
- Kocham cię, ale nie potrafię z tobą być…
Jej słowa odbijały się pustym echem w jego głowie. Chciał coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedział co. Nie miał już nawet siły by ciągnąć dalej tę rozmowę, by się kłócić. Obserwował jak siada na fotelu zwróconym w kierunku okna, okrywa się kocem a po chwili zasypia. Nie długo potem on sam zasnął, dając sobie kilka godzin wytchnienia i spokoju. Ale nawet sen był dla niego męczący, tak samo jak dla niej. Gdzieś tam głęboko w nich, toczyła się walka przekonań, uczuć i tego w co wierzyli. Nie do końca zdawali sobie sprawę z tego co robią, co mówią. A może po prostu nie dorośli by z kimś być – być naprawdę, na poważnie i … na zawsze.



***






Delikatnie podnosił powieki, a jego oczom zaczął się ukazywać pobielony sufit na którym odbijały się promienie wschodzącego słońca. Przedzierało się ono przez gęste chmury, by choć na chwilę dotrzeć na ziemię w te mroźne dni. Podparł się na łokciach i rozejrzał wokół siebie: jej już nie było. Poderwał się na nogi, zrzucił koc na podłogę, prędko założył buty i kurtkę, po czym wybiegł na zewnątrz. Zamaszystym ruchem popchał drzwi, które hamowała pokrywa śnieżna. Jego oczy poraziła nieskazitelna biel zasp śnieżnych na których odbijały się promienie słońca. Delikatne a jednocześnie tak bardzo wyraziste. Zobaczył ją. Siedziała na ławce przed domem, skulona, okryta grubym kocem z kubkiem parującej herbaty w dłoniach. Była nieobecna, zamyślona, patrzyła w dal. Nie odezwał się do niej ani słowem, lecz usiadł obok i milczał wraz z nią.
- Pięknie tutaj o tej porze. Można tak siedzieć, patrzeć i myśleć. – odezwała się po pewnym czasie, nie zmieniając pozycji, wciąż patrząc w to samo miejsce. – Dlaczego tutaj przyjechałeś? – spojrzała na niego, na krótką chwilę, po czym znów uciekła wzrokiem.
- Wspomnienia z dzieciństwa. Może kiedyś będę miał okazję by ci to wszystko opowiedzieć. – uśmiechnął się. Zapanowała chwila ciszy, którą przerwał pytaniem. – Co teraz będzie? Co będzie z nami?
- A czego byś pragnął?
- Przecież wiesz. Ciebie. Ciebie i mnie, razem, już zawsze.
- Marco, przecież…
- Nie. Nie mów mi, że to się nie uda. Nie mów mi, że do siebie nie pasujemy. Nie mów mi, że nie mamy przyszłości. Powiedz, że możemy wszystko.
- Spróbujmy od początku.
- Początku?
- Tak. Jeśli po raz kolejny nie będziemy potrafili się porozumieć, będziemy mieć pewność, że to na pewno nie ma przyszłości. Spróbujmy się zaprzyjaźnić… - w jej głosie słychać było nadzieję, wiarę, że to może się udać. A on? On się tego bał. Czuł, że to może być koniec.
- Nie chcę się tylko z tobą przyjaźnić. Ja chcę z tobą być. – odwrócił jej twarz w swoim kierunku i pocałował. Wiedział, że to może być największy błąd, ale teraz o tym nie myślał. Chciał tylko znów być jak najbliżej niej.






„Bo to jest dopiero początek, nie koniec. Zobaczysz. Pokażę ci, że ja jestem twój, a ty moja. Udowodnię ci moją miłość. Zawalczę o ciebie. I może przed nami jest długa droga to wiem, że kiedyś będziemy razem. Każda chwila spędzona z tobą, jest najwspanialszą chwilą w moim życiu. Co mogę ci jeszcze powiedzieć? Że cię kocham? Dobrze, kocham cię. Ale powiem ci to jeszcze nieskończoną ilość razy.”




***




Witajcie kochane! Zapewne macie mnie już serdecznie dość, nie dziwię się.  Mam tylko cichą nadzieję, że mimo to, jeszcze o mnie pamiętacie. Jest nowy rozdział, nie wiem czy spełnił Wasze oczekiwania... Mam nadzieję, że jeszcze pamiętacie tę historię. Wracam do niej, wracam do Was. W końcu mam wakacje, coraz więcej czasu. Odstawiam problemy na drugi plan, na pierwszy wstawiam Was i bloga, wstaję na nogi. Następny rozdział zapewne za tydzień. Wiem, że mam ogromne zaległości i dlatego mam prośbę. Jeśli chcecie być informowane o nowym rozdziale napiszcie mi w komentarzu Wasz blog/ numer gg/  twitter/ snapchat. I nazwy Waszych blogów na których mam zaległości, z góry dziękuję za pomoc! Przepraszam jeszcze raz za przerwe, ale jak na razie nie przewiduje juz zadnej innej! Do zobaczenia!

Patrycja




Tutaj mnie znajdziecie:
twitter: @saynothope
gg: 31841237
snapchat: saynothope

środa, 11 lutego 2015

Rozdział XXV

Miejscowe termometry wskazywały niewiele powyżej zera, lecz przez nieustający wiatr i prószący śnieg było znacznie chłodniej. Robiło się coraz ciemniej, a warstwy śniegu stawały sie coraz grubsze. W powietrzu unosił się zapach dymu wydobywającego się z kominów domu. Szedł powoli, patrząc przed siebie i chowając dłonie w kieszeniach. Nie widział za wiele, a jedynie blask z okien domów w których paliło się światło. Dużo myślał. Tkwił w zamyśleniach, próbując coś zrozumiec, samego siebie, ale nie potrafił. Myślał, że przyjeżdżając tutaj, na chwilę o wszystkim zapomni. Jednak stało się całkiem inaczej. To tutaj jego myśli przytłaczały go coraz bardziej, napadały na niego przez cały czas, a noce...były nie do zniesienia. Budził się czesto, przerażony i oblany potem. Powoli dochodził do siebie i ponownie zasypiał. I tak każdej nocy. Każdej kolejnej od kilku dni...
Wszedł do środka, sięgnął do przełącznika i rozpalił światło w dużym pokoju. Kurtkę zostawił na krześle, które stało tuż obok okna i podszedł do kominka by rozpalić ogień. Nadal sprawiało mu to nie mały problem. Kiedy ogień zaczął ogrzewać przestrzeń domu, usiadł przed kominkiem na futrzanym kocu i sięgnął po telefon. Zastanawiał się czy jeszcze ktoś starał sie z nim skontaktować, czy już wszyscy odpuścili. Włączył go i zobaczył niedodebrane połączenia od trenera, rodziców i Nicka, lecz nie od niej. W głębi serca liczył, że dzwoniła, martwiła się... Włączył pocztę by odsłuchac wiadomości a każda brzmiała prawie tak samo. Gdzie jest, co się dzieje, kiedy wróci... Aż do wiadomości Nicka. On nie zadał tych pytań, nie zadał żadnego. " Nie wiem co robisz, nie wiem gdzie jesteś, czy wszystko jest w porządku czy nie. I coraz mniej mnie to interesuje, ale coś ci powiem. Jeśli ją kochasz to wróć dla niej. I pamietaj, że już nie tylko tobie na niej zależy. Chyba masz konkurencję, dobrze ci znaną konkurencję". Tymi słowami zakończył swoją wiadomosć do przyjaciela, a ten siedział z zamyśloną miną. Zmrużył oczy i nerwowo obracał telefon w dłoni, zastanawiając się kogo na myśli miał Nick. Ktoś kogo zna, z kim bardzo dobrze się zna, ale kto... Chciał o niej zapomnieć, bo sądził, że tak będzie lepiej dla niej, może i dla niego. Chcial by była szczęśliwa, lecz z kimś innym. A teraz...teraz gdy ktoś inny pojawił się w jej życiu, jego ogarnia wściekłość. Przecież to jemu zależy na niej, to on ją kocha, to z nią chce być! Jak mógł odpuścić? Jak...
Nie patrząc na nic, ubrał ponownie na siebie ciepłą kurtkę, trzasnął drzwiami i ruszył przed siebie. Odczuwał siarczysty mróz, który szczypał go w policzki, ale nie przeszkadzało mu już to. Przemierzał śniegowe zaspy, nie patrząc dokąd idzie. Dopiero po kilkunastu minutach rozejrzał się wokół siebie, by zorientować się gdzie jest. W ciemnosciach nocy nie za wiele widział, ale wystarczająco by dostrzec dobrze znany mu dom. Otworzył bramkę i podszedł do drzwi, dwykrotnie przyciskając dzwonek.
- Marco? Kochany, co ty tutaj robisz tak późno? Wchodź, wchodź. Napijesz się herbaty? Och, na pewno sie napijesz! Gorąca herbata cię rozgrzeje. I może ciasta zjesz? Mam twoje ulubione, śliwkowe. Już ci wszystko podaję. - kobieta nawet nie przerywała swojego monologu, nie pozwalając młodemu mężczyźnie dojść do słowa - Usiądź sobie, rozgrzej się, a ja...
- Niech pani nie zawraca sobie głowy. - posłał jej uśmiech.
- Marco... - ujęła jego twarz, spracowanymi dłońmi, przytulając go, jak własnego syna.
- Przyszedłem bo...nie mogłem już nieść tego siedzenia samemu w domu, chciałem porozmawiać, bo...nie wiem co robić... - westchnął rozkładając dłonie.
- Usiądź. Naleję ci herbaty i wszystko mi opowiesz.
- Tutaj nie ma co opowiadać. Zakochałem się, zakochałem jak szaleniec. Tyle, że się boję. Boję się w to brnąć, bo mam wrażenie, że coś się wydarzy, coś pójdzie nie tak...i to będzie koniec. Mi tak cholernie na niej zalezy! Ale ją ranię, choć nie chcę...Chcę by miała wszystko, by była szcześliwa...
- To podaruj jej to szczeście...
- Jak?
- Bądź przy niej i z nią.
- I tyle?
- Myślisz, że to mało? To znacznie więcej niż ci się wydaje. Nie wiem jaka ona jest, ale jeśli to prawdziwa miłość, to ona nie oczekuje od ciebie drogich prezentów, wspaniałych wakacji, lecz tylko ciebie. Byś był i nigdy nie odchodził. Wróć do niej, do nich wszystkich. Do klubu. Oni cię potrzebują.
- Nie. Nie potrzebują mnie... Ja...ja chcę odejść.
- Marco, co ty wygadujesz? Jak to odejść? Dokąd? Dlaczego? - była zaskoczona, dopytywała o wszystko.
- Tam nie ma dla mnie miejsca. Może czas na zmiany? Tyle, że gdy odejdę z klubu, strace Meg tak naprawdę. Ona nie opuści tego miejsca, bo je pokochała. Znalazła tam wszystko...
- A Ty nie? W Dortmundzie przecież masz wszystko. Dom, rodzinę, przyjaciół, miłosć życia i chcesz to zostawić? Ot tak?
- Nie. Tak. Nie wiem. - wstał i zaczął błędnie chodził po pokoju. - Nigdy nie byłem tak czegoś nie pewny jak teraz.
- Marco, bo komplikujesz! Czy ty nie chcesz od życia za wiele? Zastanów się...
- Może...Jednej rzeczy jednak chcę najbardziej. Chcę z nią być, bo ją koch...
- Ciociu!!! - rozległo się wołanie. Znał ten głos. Doskonale znał.
- Jessica?
- Marco?
Stali wpatrzeni w siebie, z półuśmieszkiem na twarzy. Nie widzieli się tyle lat, nie rozmawiali ze sobą przez ten cały czas i teraz uświadamiali sobie, że tak naprawdę tęsknili.
- Chodź tu do mnie. - przytulił ją mocno do siebie, jak za starych, dobrych lat. Jessica nie przypominała już tej małej pyzatej dziewczynki, którą on miał wciąż przed oczami. Teraz, była to już dorosła kobieta, o smukłej sylwetce, bladej cerze i jasnych włosach, ale jak zawsze z tym samym promiennym uśmiechem, za którym chowała wszystkie smutki. - Ile to już lat, co? - zaśmial się.
- Sporo. Może ze dwadzieścia? - uśmiechnęła się.
- Pewnie tak...Zmienilaś się. Gdybym cię spotkał na ulicy, zapewne bym cię nie rozpoznał. - wciąż bacznie się jej przyglądał.
- A ty prawie nic się nie zmieniłeś, Marco. Zmężniałeś, tak, to na pewno. A co cię tutaj sprowadza? Myślałam, że już o nas zapomniałeś...
- Zapomniałem? Nigdy w życiu! A tak przyjechałem. Tęskniłem.
- Ja też... To znaczy... - zarumieniła się. - My wszyscy tęskniliśmy.
Nastała niezręczna cisza dla nich obojga.
- Będę już szedł, czas na mnie. Dziękuję za wszstko i do...zobaczenia. - uśmiechnął się niepewnie, ubrał prędko kurtkę i wyszedł z domu.





*




Miał wrażenie, że czas zatrzymał sie w miejscu. Wskazówki zegara tkwią w tym samym miejscu, słońce nie wschodzi a on siedzi na fotelu od niepamiętnych czasów. A jednak tak nie jest. Nawet nie zdaje sobie sprawy jak czas ucieka i pozostaje mu go coraz mniej. Właśnie przed chwilą spotkał kobietę, którą zna od dziecka. W pewien sposób od zawsze była dla niego ważna, ale w chwili gdy objął ją na przywitanie, pragnął by na jej miejscu była Meg. I teraz, siedząc wpatrzonym w płomienie ognia, też jej pragnie. By była obok, by mógł ją przytulić, pocałować, zobaczyć jej uśmiech.Lecz jej nie ma. Co robi? Nie wie. Czy jest bezpieczna? Nie wie. Czy jest szczęśliwa? Nie wie. Czy jest sama? Nie wie, a ta niewiedza doprowadza go do obłędu. Chciałby mieć pewność. Pewność, że albo jest sama, albo kogoś ma. Ale znowu, kim jest ten "ktoś" o kim wspomniał Nick? Kto, kogo on sam zna, był zdolny zająć jego miejsce? Kto mógł być takim egoistą i bezdusznikiem? Kto do cholery?! Bił się w myślach.
- Kim on jest? Kogo poznała Meg? Jest z nim? Jest szczęsliwa? - pytał, a rozmówca po drugiej stronie milczał. - Odpowiedz do cholery, Nick! Kim on jest?!
- Na pewno nie dowiesz się tego od mnie! - krzyknął.
- Zacząłeś ten temat, to go dokończ! Chcę wiedzieć kim jest, by...by móc się z nim rozmówić.
- Rozmówić? Na jaki temat? Zostawiłeś ją, wyjechałeś sobie gdzieś i liczysz, że ona będzie czekać na ciebie do końca swoich dni? Że każdego dnia będzie wstawać z myślą, czy to jest właśnie ten dzień, w którym do niej wrócisz? Obudź się Reus. Ona może cię kochać do konca życia, ale czekać na pewno tyle nie będzie. To jak raniłeś ją do tej pory, jest niczym, przy tym co robisz jej teraz. Czasem warto pomyśleć, niż coś się zrobi. Choć ty...zawsze miałeś z tym problem.- rozłączył się, ot tak.
- Jestem idiotą. Pieprzonym idiotą.





*




Nie mogła znieść już dłużej tej pustki, którą w sobie miała. Tęskniła, a z każdą kolejną chwila, tęsknota narastała. I przez cały czas obwiniała siebie, że wszystko potoczyło się tak, jak się potoczyło. Zastanawiała się, gdzie popełniła błąd. Co zrobiła złego, że on tak bardzo ją znienawidził i  odszedł. Była zła na siebie, wręcz wściekła, zwłaszcza wtedy, gdy zaczęła zdawać sobie sprawę, że nie jest w stanie go odnaleźć. Nawet nie wie, gdzie szukać, gdzie mógł pojechać. Łudziła się jedynie, że wróci. Zatęskni i wróci.
Ubrała ciepły płaszcz i wyszła. Było ciemno, lecz się nie bała, tej pustki i ciszy na ulicach. Wręcz przeciwnie - była spokojna jak nigdy dotąd. Idąc, nie była obecna duchem na ziemi. Tak jakby ktoś nią sterował, ktoś inny ją prowadził. Ale doskonale wiedziała dokąd zmierza.
- Marco? Marco? Jesteś tu? - wołała jego imię, gdy tylko zobaczyła otwarte drzwi jego mieszkania. Jednak ogarnął ją jeszcze większy smutek, gdy zobaczyła w nim Nicka a nie Marco Reusa.
 - Nie ma go, przykro mi...Mam klucz do jego miezkania, przyszedłem bo myślałem, że coś znajdę i...
- Znalazłeś? - oczy szkliły się jej od łez.
- Nie jestem pewien do końca, ale chyba wiem gdzie on jest. - posłał jej krzepiący usmiech.
Magda podbiegła do niego i mocno przytuliła. On teraz był jej jedyną nadzieją. To on wiedział najwięcej o Marco, to on mógł go odnaleźć.
- Dziękuję. - wymamrotała pod nosem i schowała twarz w jego ramieniu.
- To co? Jedziesz ze mną?
- Teraz?
- A kiedy? - uniósł brwi.
- Tak, jedźmy. Nie traćmy czasu. Im szybciej go znajdziemy, tym szybciej dam mu w twarz.
- W końcu zasłużył.
Gdy wyszli z mieszkania, zanim udali się do samochodu, Nick zatrzymał Meg.
- Ja wiem. Marco jest tak wkurzający jak żaden inny facet na świecie. Czesto jest jak dziecko, trzeba go pilnować, trzeba mu wybaczać błedy... Czasami coś zrobi, nie myśląc nad konsekwencjami swoich decyzji. Czasami jest pieprzonym egoistą i zadufanym w sobie. Myśli, że może wszystko i wszystko mu się należy. Ma chyba więcej wad niż zalet. Ale jedna jego zaleta sprawia, że wady stają się mniej wazne. Jeśli kocha, to kocha ponad wszystko. I to właśnie ciebie tak kocha. Ciebie i swój klub. I nie wazne co powie, właśnie to jest jedyną prawdą. Pamiętaj o tym, proszę...





*





Czuł jak powieki mu opadają i staje się coraz bardziej senny. Obraz rozmazywał się przed oczami i wszystko zaczęło ciemnieć. Dlatego dwukrotne uderzenie do drzwi, wyrwało go z sennego transu i jednocześnie przestraszyło. Odstawił kubek, który był już prawie opróżniony. Podszedł do drzwi i pociągnął za klamkę.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał, gdy ją dostrzegł. Był zaskoczony. Nie miał ochoty na żadne odwiedziny, rozmowy lecz zaprosił ją do środka, gdy poczuł jak mroźny wiatr chłodzi jego ciało pozbawione jakiejkolwiek bluzki.
- Pomyślałam, że moze potrzebujesz kogoś do towarzystwa i jest ci smutno tak samemu... - mówiła zalotnie i on to dostrzegł.
- Nie. - odparł oschle, lecz przeprosił po chwili. - Przepraszam. Nie jestem w humorze.
- Widzę. Obiło mi się o uszy, o twojej nieszcześliwej miłości.
- Widzę, że dobre wieści szybko się rozchodzą.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Zdarza się, że zakochujemy się w niewłaściwych osobach.
- A kto powiedział, że ona jest niewłaściwa? Jest tą, z którą chcę być i jeszcze z nią będę! Nie pozwolę by ktoś inny zajął moje miejsce. - mówił pewny swego.
- Nie twierdzę, że to nie jest twoja miłość zycia ale może jednak warto to przemyśleć. Może tylko wydaje ci się, że ją kochasz a tak naprawdę jesteś w błedzie. Może los znalazł dla ciebie kogoś innego, kogo poznasz albo już znasz...
To zmierzało w złym kierunku. Wiedział o tym. Wiedział, co Jessica ma na myśli i nie rozumiał tego. Ona była jego dobrą koleżanką, może przyjaciółką, ale nigdy nic więcej. Nigdy nawet nie myslał o tym, że oni mogliby być razem.
- Czekaj, czekaj, co ty robisz? - zapytał, gdy dostrzegł jak kobieta przybliża się do niego na niebezpieczną odległość. - Jessica zaczekaj. Chyba wiem do czego zmierzasz, ale nic z tego nie będzie. Będzie lepiej jak pójdziesz.
Odsunąl ją od siebie, na co ta spojrzała na niego z zawiedzeniem i żalem. Jednocześnie zarumieniła się ze wstydu, że posuneła się tak daleko.





*




- Jesteś pewien, że to tutaj? - Magda zapytała Nicka, gdy znaleźli się na miejscu. Jakoś nie wyobrażała sobie, że Marco mógłby przyjechac w takie miejsce. Stary dom, kamienista droga, lasy i mnóstwo śniegu.
- Tak. Spójrz, jest jego samochód.
-  I czyjś jeszcze... - westchnęła. - Nick, ja nie wiem czy to dobry pomysł. Nie powinniśmy tutaj przyjeżdżać. Gdyby chciał, wróciłby...
- Przestań marudzić i chodź! - zawołał ją i udali się do domu, znajdującego się na skraju lasu.
Niepewnie zbliżała się do niego, serce biło jej coraz mocniej. 
- Zapukajmy - spojrzała na bruneta.
- Po jaką cholerę? - zaśmial się i popchał drzwi. Im oczom ukazało się niewielkie wnętrze, ogarnięte zmrokiem. Blask dawał jedynie ogień kominka i świece palące się na stoliku.
- Właśnie dlatego. - wypowiedziała przez zaciśnięte usta, dodając - Nienawidzę cię, Reus - odwróciła się na pięcie i wyszła. Zabolał ją ten widok. On bez koszulki, a przy nim kobieta. Szybko się pocieszył, pomyślała, powstrzymując w sobie łzy.
- Stój! - krzyknął za nią i wybiegł. Złapał ją za rękę i szybko odwrócił w swoim kierunku. - Nie wierzę, że tu jesteś...że przyjechałaś...
- Zaskoczony? Przepraszam, że wam przeszkodziłam. - wypowiedziała, tłumiąc w sobie gniew.
- Przeszkodziłaś? Meg, to nie tak! To nie tak jak myślisz! Wiem, że mi nie uwierzysz ale  z nią mnie nic nie łączy. Znamy się od dziecka, przyszła do mnie, myślała, że...po prostu posunęła się za daleko.
 - Przestań!Nie chcę tego słuchać! Nie chce na ciebie patrzeć, nie chcę cię znać! - próbowała uwolnić się z jego objęć, ale na marne.
- Kłamiesz! Gdyby to prawda, nie było by cię tutaj, a jesteś. I zrobilaś coś, co ja już dawno powinienem zrobić. Powinienem wrócić do ciebie, a to ty wracasz do mnie. 
- Nie chcę...
- Nie obchodzi mnie teraz to co ty chcesz a czego nie chcesz! Wysłuchasz wszystko co mam ci do powiedzenia! Popełniłem błąd, że uciekłem, uciekłem od ciebie. Ale więcej tego nie zrobię. Możesz próbować wszystkiego, ale ja nie zniknę z twojego życia. Zrobię wszystko by być jego częścią!
- Za późno. - odparła i w końcu wyswobodziła się z jego ramion i zaczęła zmierzać w kierunku samochodu.
- Kocham cię, kurwa! - wykrzyczał a słowa zaczęły się roznosić wraz z echem po całej okolicy. - Kocham, rozumiesz? - dodał, gdy podszedł do niej i spojrzał jej w oczy. Były pełne łez, które spływały po jej twarzy. Otarł je delikatnie drżącą ręką i pochylił się, składając delikatny pocałunek na jej ustach. - Kocham cię...






*



Nic tak nie uskrzydla jak wiadomość, że Twój idol przedłuża kontrakt, z klubem, który jest całym Twoim światem ♥


Jest nowy rozdział. Pisałam go z wielką przyjemnością a zarazem nutą smutku. Wiecie, ostatnio otrzymałam od kilku czytelniczek wiadomości i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Ja wiem - zaniedbuję tego bloga totalnie, Wasze i Was, czytelniczki. Zdaję sobie  z tego sprawę. Wiele osób zarzuciło mi, że cały czas zasłaniam się nauką i brakiem czasu. Dobrze, to teraz postawcie się na moim miejscu. Wracacie ze szkoły popołudniami a nawet póxnymi wieczorami, macie mnóstwo nauki, a za chwilę maturę. Od tego zależy Wasza przyszłość. Co robicie? Myślicie o nowej fabule czy o tym jak chcecie by wyglądało Wasze życie  w przyszłości? Przepraszam Was, ale ja nie postawię bloga na pierwszym miejscu w moim zyciu. Ci, którzy znają mnie nie tylko z tego opowiadania, wiedzą kim jestem, jaka jestem, wiedzą dlaczego i po co piszę. I nawet jeśli nie ma mnie tutaj, miesiąc, dwa, trzy, pół roku, to ja wrócę. Jeśli Ci zalezy na tym, to zostań ze mną i twórzmy razem tę historię. Jeśli nie - nie trzymam Cię. Nie rozkazuję Ci czytać moich rozdziałów, komentować...

Przepraszam, jeśli macie do mnie żal, że o Was nie myślę.


Patrycja

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział XXIV

Osuwała się wzdłuż ściany, nadal roniąc kolejne łzy. Nie potrafiła ich zatrzymać, nawet nie próbowała. Traciła grunt pod nogami, wszystko coraz bardziej traciło jakikolwiek sens, a w niej pojawiała sie pustka, której nigdy nie potrafiła zaakceptować. W dłoni wciąż trzymała świstek papieru, który zawierał w sobie więcej niż mogłoby się wydawać. Kilkukrotnie czytała to, co było tam napisane, bo nie wierzyła w to. Nie wierzyła, że coś co wraz z nim zaczęła budować, rozpadło sie zanim całkowicie powstało. Może oboje, zbyt wiele w swoim życiu przeszli, by zdobyc się na odwagę wyznania swoich uczuć...Może bali się zaangażowania i tego, że gdy nie wyjdzie, oboje będą cierpieć. A za bardzo im na sobie zależy, by mogli siebie stracić.
- Meg, powiesz coś w końcu? - blondynka usiadła na podłodze obok niej, spojrzała na nią i czekała. Na jakiekolwiek słowa, odpowiedź, cokolwiek.
Polka milczała. Cicho szlochała, mięła w dłoni biały papier. Dopiero po chwili spojrzała na niego, obróciła kilka razy w palcach i dała przyjaciółce. Ta niepewnie wzięła go i zaczęła czytać. - Tak mi przykro...
Dla niej, te słowa nic nie znaczyły. Czy jej jest przykro czy nie, dla niej to nie jest ważne. Ktoś, kogo kocha, odszedł od niej. Co czuje? Ból, żal, smutek, rozgoryczenie...? Nie. Nie czuje nic. Brak uczuć. Czy tak wogóle można? Tak, bo właśnie miłość doprowadza ludzi do takich stanów.
Siedziała, patrząc w nicość, nie rejestrując żadnego obrazu. Patrzyła, nic nie dostrzegając. Zamknęła oczy, pozwoliła sobie odejść na te kilka sekund, tylko po to by nie być tutaj.
- Myślałam...głupia myślałam, że jednak coś dla niego znaczę. Okazuje się, że nie. - zaśmiała się ironicznie. - Nie daruję mu tego. Nie może sobi teraz zniknąć, tak, jakby nic się nie stało.
Podniosła się, wzięła kurtkę którą na siebie narzuciła i wybiegła z mieszkania. Szła coraz szybciej i szybciej. Zderzała się ze ścianą zimna, wiatr targał jej włosami, rozwiewał je we wszystkie strony. Z oczu płynęły łzy a ona nadal szła przed siebie.
Nie wie ile czasu minęło, gdy stanęła przed drzwiami jego mieszkania. Szarpnęła za klamkę, lecz bylo zamknięte. Wściekła uderzyła z całej siły w drzwi, raz, drugi, trzeci. Było w niej tyle złości, gniewu, jak nigdy dotąd.
- Otwórz te cholerne drzwi! Wiem, że tam jestem! - wciąż toczyła walkę z samą sobą by się uspokoić, ale emocje były ponad nią - Nienawidzę cię! Tak bardzo cię nienawidzę! Jesteś najgorszą rzeczą jaka w życiu mnie spotkała! - krzyczała, ale każde kolejne słowo było coraz cichsze. Bezsilna usiadła na schodku na niższe piętro i rozpłakała się.
- On nie otworzy, bo naprawdę go nie ma... - usłyszała czyjś głos dobiegający zza jej pleców. Powolnym ruchem obejrzała się za siebie, dostrzegając bruneta, którego już raz tutaj spotkała. Był jego sąsiadem, jego przyjacielem.
- Chodź. - podał jej dłoń i zaprosił do swojego mieszkania.
Niepewnie przekroczyła próg i weszła do środka. Jej oczom ukazało się mieszkanie, które bardzo przypominało to, które znajduje się obok, które jest Marco Reusa. Mieszkanie Nicka było jedynie nieco mniejsze, może bardziej uporządkowane i zadbane. Było tu więcej harmonii, jednolitości, w pewnym rodzaju spokoju. Było bardzo jasne, co bardzo się spodobało Meg. Salon był biały, ale mnóstwo było w nim błękitu. Siedząc na kanapie, wyłożonej pluszowymi poduszkami, mozna było odnieść wrażęnie, że niebo Cię otula. Bierze w swoje ramiona i chroni. Dziwne uczucie.
- Marco rozmawiał z tobą w ostatnim czasie? - niepewnie zapytał, dostrzegając jak młoda dziewczyna wpatruje się w obraz wiszący na ścianie.
- Nie. - zaśmiała się ironicznie. - Zostawił list. Tylko list. Z którego i tak właściwie nic nie wiem, nie rozumiem... - westchnęła. - Gdzie on teraz jest?
- Nie wiem. Sam chciałbym wiedzieć. Nie zdązyłem zapytać, o nic. Pojechał, nie wiadomo dokąd, na jak długo, czy wróci... - zaciskał dłonie w gniewie i bezsilności.
- Co się działo ostatnio u niego? Co się stało, że to wszystko tak się potoczyło? - zapytała bo nie dawało jej to spokoju.
- Sam nie wiem...Nie wiem ile mogę powiedzieć, bo...chodzi o ciebie.
- O mnie? - niedowierzała. Mężczyzna spojrzał na nią, mówiąc
- Tak, o ciebie Meg. - posłał jej krzepiący uśmiech. - On cię kocha, on naprawdę cię kocha, tyle że...to uczucie chyba go przerosło i nie potrafi sam sobie z tym do konca poradzić. I jak wiesz już zapewne...Emily wróciła. I jej powrót namieszał mu w głowie. Pogubił się, tak po prostu. Gdy ona odeszła, on bardzo cierpiał. Potem pojawiłaś się Ty i Marco z każdym dniem coraz bardziej się do ciebie przywiązywał. Walczył o ciebie, o uznanie bo mu zależało i zresztą...nadal zależy. Emily jest przeszłością, ale też z nią wiąże się wiele wspomnień, o których on nie potrafi zapomnieć. On wie czego chce, wie, że chce ciebie ale boi się o to zawalczyć. On się boi, że kiedyś odejdziesz tak jak ona. Może dla ciebie to dziwne ale tak jest. Znam go już dość długo i widzę co się dzieje. Widziałem, jak przeżywał każde niepowodzenie związane z walką o ciebie, każdą waszą kłótnie, wszystko to, co między wami się działo. A teraz, wygląda na to, że uciekł bo nie potrafił tego wszystkiego opanować...
- To nie jest dziwne. Zdaję sobie sprawę z tego, że Emily zawsze poniekąd będzie dla niego ważna, ale...On nie może na wszystko patrzeć przez prymzat tego, co było kiedyś.
- To powiedz mu to. - spojrzał na nią. - Wiesz, jego największa wadą jest to, że za bardzo przywiązuje się do ludzi. Nie potrzebuje wiele czasu, by sprawić, by ktoś stał się dla niego wszystkim w jego życiu. Mogę cię o coś zapytać?
- Tak. Oczywiście.
- Kochasz go? Kochasz go tak naprawdę, na poważnie?
Przez chwilę zapanowała cisza. Ona nie zastanawiała sie, bo to było dla niej oczywiste, lecz jakoś nie potrafiła się do tego przyznać. Do tego, że pokochała kogoś tak bardzo.
- Tak. Kocham go. I nie sadziłam, że pokocham go tak jak pokochałam.
Znów zapanowała cisza, którą po niedługiej chwili przerwała Meg.
- Masz z nim jakikolwiek kontakt? Cokolwiek?
Przecząco pokręcił głową.
- Możesz coś dla mnie zrobić?
- Co tylko zechcesz.
- Pomóz mi go odnaleźć.
Uśmiechnął się do niej. Widział w jej oczach, że jej zależy. Jemu też zależalo. W końcu Marco, był jego najlepszym przyjacielem.
- Dobrze, więc chodź ze mną.
Powiedział tylko tyle, po czym poprosił by z nim gdzieś pojechała. Nie wahając się, przystała na to.






***







- Dlaczego tutaj przyjechaliśmy? - zapytała zanim wysiedli z samochodu. Otworzył drzwi pojazdu, po czym spojrzał na swoją towarzyszkę. Kolejny raz przyjaźnie się uśmiechnął i znów przeniósł swój wzrok w całkiem inne miejsce.
- Bo może tutaj się czegoś dowiemy. Chodź, idziemy. - wysiadł zamykając za sobą drzwi. Ostaszewska siedziała jeszcze przez chwilę w bezruchu, lecz także opuściła samochów i ruszyła za Nickiem.
- Wpuszczą nas tam? - zadala kolejne pytanie po niedługim czasie.
- Tak, oczywiście. To trening otwarty. Pooglądamy a potem spróbujemy z kimś porozmawiać.
Na tym zakonczyła się ich rozmowa. Nie minęło wiele czasu a byli już przy wejściu do ośrodka treningowego. Było już sporo ludzi, przeciskających się by być jak najbliżej, pragnących na koniec zdobyć autograf czy choćby zdjęcie swoich idoli. Oni jednak przyszli tu w innym celu. Stanęli dalej, na uboczu, opierając się bandy i przyglądali się uważnie, choć myslami oboje byli całkiem gdzie indziej.
- Co? - szepnęła, gdy mężczyzna szturchnął ją w ramię.
- Skończyło się. Musimy się jakoś dostać do Kloppa bądź kogokolwiek innego. - rzekł.
Przepychali się przez tłum ludzi i gdy już tracili nadzieję że uda im się tam dostać, na ich szczeście Błaszczykowski dostrzegł Magdę.
- Magda? Co ty tutaj...? Nick? Cześć. Chodźcie ze mną. - piłkarz pomógł przejść Magdzie przez metalową bramkę, podnosząc ją nad nimi. Gdy chciał ją odstawić na ziemię, ich oczy się spotkały. I oboje tak jakby zamarli w tym spojrzeniu. Patrzyli sobie w oczy i sami nie pojmowali co się dzieje, co dzieje się z nimi.
- Chodźmy. - Błaszczykowski otrząsnął się, odstawił Magdę na ziemię i unikając już jej spojrzenia szedł z przodu prowadząc znajomych do wnętrza budynku, który mieścił się obok.
Jednak to co się właśnie wydarzyło, ten niby nic nie znaczący gest jakoś wpłynął na nich oboje. Gest ten, został też zauważony przez Nicka, któremu dało to coś do myślenia. Zobaczył jak oni na siebie patrzyli, w jaki sposób. Wiedział, że to nie było zwyczajne spojrzenie. To było coś więcej, znacznie więcej.
- Chyba wiem co was tutaj sprowadza, ale nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie odpowiedzieć na wasze pytania. - Kuba odpwiedział ze smutkiem w glosie, gdy cała trójka usiadła na skórzanej sofie mieszczącej się niedaleko szatni. Obok były dwie donice z wysokimi, zielonymi kwiatami i niewielki stolik pełen czasopism sportowych. - Z Marco ostatnio coś się działo, coś złego. Znów stał się tym samym Marco, którego nie lubiliśmy. Tym samym, którego znaliśmy kilka miesięcy temu.
- Nie wiesz gdzie możemy go znaleźć? - zapytała pełna wiary i nadzieji, że powie tak, że wie, lecz ten jedynie przecząco pokręcił głową.
- Nie, nie wiem. Niestety nie...Może dajmy mu troche czasu? Może on właśnie tego teraz potrzebuje? - mówił.
Magda powolnym ruchem wstała, podeszła do szklanych szyb i krzyżując dłonie na piersi wbiła wzrok w rozciągający się przed nią widok miasta.
- Nie wiem czego on potrzebuje, ale wiem, że ja potrzebuję jego. Teraz i tutaj.
Czuła jak do jej oczu napływają łzy, ale powstrzymała się. Musiała być silną, nawet mimo tej tęsknoty za nim.
- Pójdziemy już. - powiedziała, zarzucając szal na siebie, który opadał wzdłuż jej drobniutkiego ciała.
- Magda, mogę cię prosić na chwilę? - zapytał niepewnie Kuba, stając obok niej. Przytaknęła i spojrzała na niego. Nick odszedł od nich, lecz wciąż dyskretnie im się przyglądał.
- O co chodzi? - zapytała.
- O nic. Dawno się nie widzieliśmy, tęskniłem i...- zawahał się. - I chciałem zapytać, czy jest szansa byś przyszła mnie odwiedzić?
Nic nie odpowiedziała. Minęła go bez słowa i wraz z Nickiem wyszli na zewnątrz.






***




Nic nie mówiła. Siedziała z wzrokiem skierowanym w drugą stronę, patrzyła na to, co mijali jadąc samochodem. Dziwnie się czuła. Sama tego nie rozumiała. Przecież Kuba stał się jej przyjacielem, przynajmniej tak jej się zdawało,  a po tym co wydarzyło się kilkanaście minut temu, potraktowała go oschle, z dystansem. Tak jakby to nie było jej obojętne. Czyli co? Kuba to nie przyjaciel? Ktoś więcej? Przecież to nie mozliwe, nielogiczne, bo...No właśnie. Coś się wydarzyło. Niby nic szczególnego a jednak to coś tkwi w jej głowie, myśli o tym, stara się to pojąć...
- Odwiozę cię do domu, co? - dotarły do niej słowa Nicka, który patrzył na nią z uśmiechem.
- Wiesz, nie mam ochoty wracać do domu...- westchnęła.
- To dokąd cię zawieźć?  - zapytał.
 Sama do końca nie wiedziała, aż w końcu powiedziała, że
- Do Kuby. Jeśli to nie problem.
- Do Kuby? - zdziwił się.
- Tak.
- Dobrze, nie ma problemu. - zmarszczył brwi, bo coś wyczuwał. Miał dziwne przeczucia, że coś może się wydarzyć. Coś co może skomplikować całą sytuację. Do końca podróży, oboje milczeli. Każdy o czymś myślał, każdy był skupiony na czymś innym. Gdy byli już na miejscu, sami byli zaskoczeni, że czas tak szybko im upłynął.
Zanim Meg wysiadła, Nick złapał jej dłoń a tak szybko przeniosła wzrok na niego.
- Ty i Kuba... - zaczął niepewnie.
- Jesteśmy przyjaciółmi. - dokończyła, ale nie była to zdecydowana odpowiedź. Było w tym trochę niepewności i on to wyczuł. Jednak nie mógł nic zrobić, nic więcej powiedzieć. Wiedział jednak, że musi jak najprędzej odnaleźć przyjaciela, bo gdy sam zdecyduje powrócić do Dortmundu, do Meg, może być już zdecydowanie za późno...





***




Od blisko pół godziny czasu siedziała na schodach prowadzących do domu Błaszczykowskich. Nie wiedząc jeszcze o niczym, była przekonana, że rodzina gdzieś wyszła i niedługo wrócą. Nie chciała dzwonic, więc cierpliwie czekała. 
Patrzyła jak przez nagie gałęzie drzew, przedzierają się promienie zachodzącego słońca. Czuła jeszcze te ostatnie muśnięcia ciepła na swej skórze, uśmiechała się  z tego powodu.
- Magda? - mimowolnie jej usta zacisnęły się w płaską linię, słysząc jego głos, widząc go, zbliżającego się w jej kierunku. -  Co ty tutaj robisz?
- Chciałeś bym cię, was! - predko się poprawiła - odwiedziła, więc jestem. - lekko się uśmiechnęła.
- Cieszę się, że przyszłaś, naprawdę. - również się uśmiechnął lecz bardzo szczerze i czule, przynajmniej tak to odebrała. - Wejdź.
Szerzej otworzył drzwi i zaprowadził ją do salonu. Sam zniknął w kuchni by przygotować coś ciepłego do picia. Przyszedł do niej po kilku minutach, trzymając w dłoniach tacę z herbatą owocową i talerzykiem ciastek.
- Co tutaj taka cisza? Gdzie Ewka i Oliwka? - zapytała, dziwiąc się.
Z jego twarzy zszedł promienny uśmiech, a zastąpił go smutek.
- Nie ma ich.
- Ale jak to nie ma? - dociekała.
- Tak po prostu - nie ma. 
- Ale są gdzieś na zakupach czy gdzieś pojechały...? - zastanawiała się.
- Pojechały, pojechały...
- Dokąd? 
- Do Polski. - odpowiadał krótko.
- Ale, że do rodziny czy jak?
- W pewnym sensie.
- Kuba zaczniesz mówić do cholery, czy nie?! - krzyknęła. Nie wiedziała co się stało, co dzieje się teraz, a polski piłkarz nie ułatwiał. Za to, spojrzał na nią, uśmiechnął się a w jego oczy oczach widać było łzy. - Kuba? - jej samej załamał się głos.
- Ewa odeszła, odeszła ode mnie. To koniec, po prostu koniec... - mówił, ledwo dosłyszalnie.
Ona już niczym nie odpowiedziała. Przytuliła go najmocniej jak potrafiła, tak jakby to przytulenie zniszczyło wszystko to co złe mu sie przytrafiło. I na ten krótki moment tak właśnie się stało. Potrzebował tego. Potrzebował czyjegoś wsparcia, jej wsparcia. Nie rozumiał kiedy to sie stało i jak to się stało, lecz ta dziewczyna która teraz jest obok niego, stała się dla niego ważna. Poczuł coś do niej, coś więcej niż przyjaźń, lecz mniej niż miłość. Przynajmniej tak sobie to wmawia. Jednak żyje w przekonaniu, że on dla niej może być tylko przyjacielem. Bo ona już kogoś kocha - jego klubowego przyjaciela. 
W tej chwili ich serca cierpiały razem. Jemu rozwaliła się rodzina, ona utraciła kogoś kogo kocha - przynajmniej na ten czas. Oboje będąc teraz razem, dawali sobie wsparcie, rozumieli się. Wiedzieli co nawzajem czują.
Odsunął się od niej. Patrzył w jej oczy, które też płakały. Otarł dłonią jej mokre policzki, a ona lekko zadrżala. Wciąż obejmowała go wokół szyi, on - wciąż ją trzymał blisko siebie. Chciał by ta chwila trwała jak najdłużej. Nie wiedział co się z nim dzieje, tak jak ona nie rozumiała swojego zachowania. Ale czuła, że tego potrzebuje. Przybliżyła się do niego, znacznie bliżej, lecz on zdecydował się zrobić to pierwszy. Pocałował ją. Najpierw delikatnie, przez co ledwo to poczuła, lecz potem pogłębił pocałunek, pragnąc go. Ona to odwzajemniała. Odwzajemniała każdy pocałunek, choć wiedziała, że to co robią jest złe i nie powinno mieć miejsca. Lecz potrzebwała bliskości, tak jak on sam. Jednak w pewnym momencie zaczęło zmierzać to wszystko w złym kierunku. Odsunęła się gwałtownie, biorąc głeboki oddech. Jej rozczochrane włosy opadały na jej twarz, prawie całą ją przysłaniając. Była wystraszona. Odrzuciła kosmyki włosów za siebie i sporzała na Kubę. On wyglądał podobnie jak ona - wystraszony, nic nie rozumiejący.
- Magda, ja... - zaczął, ale ona szybko zkwitowała to co się wydarzyło, jedynie słowami
- Zapomnij. Zapomnij o tym. - na swoje ramiona zarzuciła koszulę, ubrała płaszcz i nim on zdołał coś powiedzieć, wybiegła z jego domu.
Szła powoli ulicą, cały czas roniąc łzy. Była wściekła na siebie, że pozwoliła by coś takiego miało miejsce. Wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało, a ona nie wie jak z tego wybrnąć. Dla niej od samego początku, Kuba był przyjacielem. Aż do teraz. Teraz nie wie kim jest.
- Idiotka, skończona kretynka. - skarciła siebie samą. Usiadła na jednej z ławek, przechodząc przez park. Obok była latarnia, która ją oświetlała pomarańczową barwą. Sięgnęła do kieszeni swojej torby, z której wyjęła list od Marco i po raz kolejny zaczęła czytać. Chciała by on znów był przy niej. Chciałaby by znów byli razem. Dlaczego? Bo go kocha...





Meg,
pewnie mnie nienawidzisz. Nie dziwię Ci się. Sam siebie nienawidzę za to, co Ci zrobiłem. Zraniłem Cię. Doskonale o tym wiem. Nie szukam wytłumaczenia, bo ono nie istnieje. Wiem, że nie dostanę drugiej szansy, bo już nie jeden raz ją dostawałem. Co mogę Ci powiedzieć? Że Cię kocham? Tak, kocham Cię jak szaleniec. Zrobiłbym dla Ciebie wszystko. Chcę byś była szcześliwa. Chciałbym dawać Ci to szczęście, lecz nie potrafię. Jeszcze do tego nie dorosłem. Dlatego muszę zniknąć z Twojego życia. I wiem, że przez to zranię Cię po raz kolejny. Przepraszam za to, choć wiem, że to nic nie pomoże. Życzę Ci szczęśliwego życia bo na nie zasługujesz. Chcę byś ułożyła sobie życie przy mężczyźnie, który będzie Cię szanował, nigdy Cię nie zrani, lecz każdego dnia będzie wywoływał na Twej twarzy uśmiech. Ja nie jestem do tego zdolny. Nie chcę byś na mnie czekała, na to az się zmienię. Może to nigdy się nie wydarzy. Proszę Cię tylko o to, byś zapamiętała we mnie to co dobre, a nie to co złe. Choć mam więcej wad niż zalet, dlatego może się to nie udać. Ja o Tobie będę pamiętał już zawsze. Nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobiłaś. Dziękuję za każdą wspólnie spędząną chwilę. Za każdy wspólny wieczór, spacer, za każde chwile ciszy, ale i rozmowy. Za każdy Twój uśmiech i pocałunek. Nie potrafię Ci pwoiedzieć tego prosto w oczy, bo nie mam odwagi. Pewnie i tak nie chciałabyś mnie słuchać. Rozumiem to. Chcę Ci jeszcze powiedzieć, że Cię kocham i będę kochał dopóki będę żył na tym świecie.
Żegnaj Magdo.
Na zawsze zakochany w Tobie,
Marco






***




W końcu jest! Wiem, że musiałyście długo czekać na ciag dalszy i za to przepraszam. Jednak mam bardzo mało wolnego czasu na napisanie czegokolwiek a jak już mam tę chwilę to znów brak chęci... Licze jednak, że to rozumiecie, a rozdział Wam się spodobał.
Kiedy kolejny rozdział? Nie wiem. Postaram sie jak najszybciej coś napisać!
Pozdrawiam ♥